czwartek, 30 stycznia 2014

w pomrokach zimy

"Czerwona łuna przygasła nad Mordorem".
Wicher duje, ani żywego ducha na dworze. Całe stworzenie śpi bardzo głęboko lub leży martwe pod śniegiem. Staw zamarznięty, tylko ostre gałęzie krzewów stroszą się wokół. O 17:30 mrok już pokrywa niebo. Na domiar złego pod dachem burczy coś potępieńczo na wietrze. Antena? Folia? Ponury, niepokojący odgłos. W komputerze też mrok - trafił mi się do korekty plik z bojowymi i mrocznymi okrzykami złych stworzeń w krainie ciemności.

Jedyna czarna siła, która słabnie, to nasz kamień węgielny. Szybkość, z jaką ubywa ostatków, zadziwia. Jeszcze przedwczoraj byłem pewien, że starczy ich na tydzień. Dziś nie dałbym głowy za dwa dni. A tu pogoda nijak piłowaniu drew nie sprzyja. Trudno, trzeba być twardkim, jak mawiali starożytni Rosjanie.

Noc przed nami. Postawmy kołnierze, zawieśmy czosnek...

środa, 29 stycznia 2014

dzień prokrastynatora

Oj, nijak się za robotę dziś wziąć nie mogę. Nie tylko z powodu czasu płynącego na wsi tak legendarnie wolno, że zanim człowiek wstanie, pójdzie do kotłowni, wyniesie popiół, napali w piecu, zmiecie spod drzwi resztki węgla, odśnieży przejście, zrobi dziecku śniadanie, zje i siądzie do pracy, mijają dwie godziny. Mądrzy ludzie mówią tajemniczo "Taki dzisiaj dzień".

Zastosowałem jeden ze środków ostatecznych: w momencie, gdy już zdecydowanie musiałem wziąć się do pracy, odpaliłem na piętnaście minut grę. Pomogło. Na godzinę. Zjadłem już łącznie dwa śniadania, wypiłem trzy kawy i herbatę, poczytałem nawet, co ludzie na Fejzbuku piszą (a czynię to od pewnego czasu bardzo rzadko), pograłem na banjo, a wszystko w przerwach od pracy. Teraz, jak widać, też nie pracuję. A za godzinę wraca potomek i będzie jeszcze trudniej. Cóż, szykuje się wieczór pełen Excela...

Posłuchałbym sobie muzyki, to pomaga skupić się na pracy, kiedy umiejętność koncentracji robi sobie wolne. Ale muzyka, której słucham, ni cholery nie pasuje do mrocznych treści, nad którymi siedzę. Powinienem siedzieć.

Nic to. Trzeba pracować jak się da. Z prokrastynacją na ramieniu i lękiem przed zarwaną nocą w sercu. Kończę, bo szkoda czasu. Do roboty! Jeszcze tylko najpierw...

piątek, 24 stycznia 2014

jak zrobić regał z górki

Pisze pan Zbyszek. Myśli o zrobieniu podobnego regału do tego, który zrobiłem ja. Na razie z myślenia nic nie wynika, ale może uda mi się jakoś zmotywować pana Zbyszka do pracy wielce satysfakcjonującej i jakże pożytecznej. W punktach:

  1. Trzeba narysować, dokładnie, z wymiarami, swój wymarzony regał, biorąc jednak pod uwagę własne możliwości i lenistwo. Żadnych szuflad i szafek, jeśli nie mamy raźno pulsującej żyłki majsterkowicza i odpowiednich umiejętności. Trzeba pomierzyć książki, żeby dobrać odpowiednie i uniwersalne wysokości półek, uwzględnić grubość desek... To nie boli, ryzyka nie ma, praca przyjemna, a i rozmarzyć się można nawet przy samych półkach. Ja dodatkowo z jednej strony zaprojektowałem kilka węższych i niższych półeczek na kolekcję płyt CD, a także miejsce na stolik, który - gdy go kupię lub zrobię - wsunę pod regał. oto mój projekt inicjalny:

  1. Projekt należy zostawić, zaniechać, włożyć w sferę marzeń. Na pewno będzie rezonował pod czaszką bez naszego udziału, udoskonalał się, sprawdzał. Można opowiadać o nim znajomym (ale - uwaga - nigdy tym, którzy lubią zniechęcać innych, szczególnie gdy sami niczego prócz spania, jedzenia i pracowania nie robią!), kilka dobrych rad wykorzystałem. Nie byłby mój regał tak funkcjonalny i bezpieczny, gdyby nie mój tata-majsterkowicz, z którym nieustannie się konsultowałem telefonicznie i mailowo.
  2. Gdy mamy w głowie niezbędne poprawki, nie da się przecież wytrzymać i nie nanieść ich na papier, nawet jeśli trzeba zrobić kolejny rysunek. Dwa rysunki - dużo lepsze niż moje - zawdzięczam właśnie tacie, który wielokrotnie przerasta mnie zarówno wykształceniem, jak i doświadczeniem w materii materiałowo-konstruktorskiej.
  3. Trzeba na podstawie gotowego projektu wypisać ilość i wymiary potrzebnych desek oraz innych materiałów. To też nie boli i nie wymaga mozołu ani czasu. W ten sposób właściwie bez wysiłku wspięliśmy się na szczyt góry! Teraz mocne pchnięcie w plecy i zjeżdżamy! 
  4. Przy tego typu zjeździe mamy możliwość sami pchnąć się w plecy. W tym celu należy znaleźć tartak ze stolarnią oraz suszarnią i zamówić deski + ewentualnie filary, listwy itd. Ja poszukałem przez internet i zamówiłem kurierem. Należy zwierzyć się zleceniobiorcy z pomysłu, posłuchać, co ma do powiedzenia - zna się wszak na drewnie, nie dać sobie ewentualnie wcisnąć drożyzny, bo jeśli ktoś nie upiera się na dąb, regał można spokojnie zrobić z drewna sosnowego (moje deski kosztowały 220 zł + wysyłka). Byle było podsuszone. Dobrze jest też zamówić od razu deski heblowane "gładziutko, tak jak na regał". Pan z Tartaku Ligora niczego mi nie wciskał, ba! ostrzegł, że deski nie będą idealnie równe, jak np. płyty meblowe, i mogą podczas procesu schnięcia zwijać się lekko w "łódeczki". Trudno! Rzeczy z drewna mają to do siebie, że są lekko krzywe i wypaczone - cała ich w tym uroda!
  5. Gdy deski są gotowe, odebrane lub (jak w moim przypadku) przesłane kurierem, klamka zapadła, odwrotu nie ma! Trzeba się wziąć do roboty, bo przecież pozostawienie i zaniechanie zamówionych desek byłoby hańbą dla mężczyzny. Jak można spojrzeć w oczy małżonce, która przecież na nowy regał też się mniej lub bardziej napaliła?!
  6. I to wszystko! Teraz już nie ma wyjścia. A wiadomo, że facet w sytuacji bez wyjścia sam zawsze wyjście znajdzie i poradzi sobie z każdym zadaniem, nawet jeśli - tak jak ja - w życiu nie zrobił własnoręcznie niczego bardziej skomplikowanego niż chybotliwa ławka z pieńków i półwałków. Nie muszę już zatem niczego podpowiadać. Oprócz tego, że regał musi być bezpieczny - trzeba mieć pewność, że pod ciężarem książek nie zawali się komuś na głowę. 
Życzę przyjemnego zjazdu i miękkiego lądowania!

czwartek, 23 stycznia 2014

czy opłaca się przeziębić?

A zima - co tu dużo gadać - przepiękna!
Jest taki rodzaj przeziębienia, który szczególnie dotyczy neowieśniaków (i nie tylko neo). Ostatnio zapadłem na nie, gdy po raz kolejny wyszedłem na chwilę do kotłowni, nie założywszy kurtki. Nieraz już cierpiałem z tego powodu, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że 90% przeziębień, jakie przydarzyły mi się w ciągu ostatnich czterech lat spędzonych na wsi, brało się z tego typu lenistwa. Ale nie tylko po sobie wiem, że niektórzy nie nauczą się nigdy. Przecież do chlewika jest tylko kilka metrów, do samochodu też. Zastanawiam się, czy mniej energii kosztuje ciepłe ubieranie się przed każdym, nawet jednominutowym wyjściem, czy przeziębienie się raz-dwa razy w roku.

Dziękuję Wam za klikanie w reklamy - wczoraj i przedwczoraj zebrało się na dwa piwa! A to ponad 100 razy więcej niż zazwyczaj w ciągu dwóch dni. Czuję się doceniony. Szkoda, że to tak działa, że trzeba udawać poparcie dla jakichś obcych wynalazków. Cóż - taki system...

wtorek, 21 stycznia 2014

darmopis

Ciekawe - zarabiam sobie na życie, świadcząc usługi okołoautorskie: redaguję, dokonuję korekt, publikuję w sieci itp. Ostatnio postanowiłem poszukać możliwości zarobienia kilku groszy przez pisanie własnych tekstów. Skutek był taki, że otrzymałem parę ofert pisania za darmo (w tym jedną związaną z pisaniem stałym i codziennym) i jedną propozycję stawki niższej niż ta, za którą dokonuję korekty językowej tekstów cudzych.

Dlaczego pisanie artykułów stoi na polskim rynku internetowym niżej niż korekta? Może dlatego, że wielu jest takich, którzy chcą to robić i tak, bez względu na zarobki. Jak ja na przykład. Czy tak jest wszędzie, nie tylko w Polsce? Nie wiem. Niełatwo robić za pieniądze coś, co się uwielbia. Może dlatego wielu ludzi nie żyje tak jak chce, tylko tak jak musi, owo "muszenie" sobie narzucając? Niedokończona i nieuporządkowana ta refleksja jest, ale zostawię ją tak. Niech inspiruje inne.

A ja, jeśli o pisanie chodzi, zostaję na razie przy darmowości. Możecie czasem najwyżej kliknąć w jakąś reklamę na blogu - zawsze to kilka groszy, za rok będzie na nowy dysk twardy. :)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

W zastępstwie: blog NeoVege

Dzisiaj w zamian za reklamę na moim blogu, wyręczę się kolegą. Kolega jeszcze nie wie. Temat od pewnego już czasu chodzi mi po głowie, ale nie mam zupełnie klimatu na pisanie długich i zjadliwych tekstów pod śniegową zaspą, w jaką niemal zamienił się mój dom. A tu proszę - w rewelacyjnym swoją drogą blogu, który prowadzi, akurat napisał niedawno, a ja dziś przeczytałem, o tym, co mi na umyśle leży. Nie tylko ja, z tego co widzę, nie rozumiem pewnych powszechnych zjawisk umysłowych dotyczących naszego gatunku.

Zapraszam zatem do lektury cudzego tym razem wpisu. Ło tu ło:

jogurt.blog.pl/2014/01/13/bycze-jaja-show-biznes-i-hipokryzja/

sobota, 18 stycznia 2014

węgiel-sręgiel

Chciałem zrobić eksperyment i napalić w piecu największymi bryłami węgla, jakie znajdę na niegdyś cztero-, a teraz ledwie jednotonowej kupie w kącie chlewika. Powybierałem, napaliłem, rozpaliłem raz jeszcze, bo nie chciały się zająć od zwyczajowej rozpałki. I co? I nic, grzało tyle co zawsze - nie za długo i nie za krótko. Rano poszedłem do kotłowni zebrać popiół i aż się szufla przede mną ugięła - wyciągnąłem z popielnika co najmniej kilka sporych kamieni, które porastał, jak się okazało, węgiel. Wielkie bryły były, owszem, wielkimi bryłami, ale nie tylko węgla. Węgiel kamienny okazał się kamieniem węgielnym. A może to taki wiejski diament? Bździał go pies, nie zamawiam już takiego.

Nie wysypiam się ostatnio. Trudno - dziś wieczorem kawa i oczy na zapałki: rzucili na Steamie Saints Row IV za darmola - do końca weekendu można grać. Zapadam się zatem w świat elektronicznej rozrywki i już nie przeszkadzam. Niech moc będzie z Wami.

piątek, 17 stycznia 2014

produkty uboczne

Poza "pomocą" w malowaniu regału synek ma jeszcze jedną korzyść z całego przedsięwzięcia. Zamiast wyrzucać pozostałe po wycinaniu i piłowaniu odpadki, przeszlifowałem je i dziecko ma teraz designerskie klocki, z których może robić designerskie wieżowce. Sam miałem całe tony drewnianych klocków, gdy byłem mały, nie wiedząc nawet, skąd się brały. A to mój tato myślał o mnie, układając parkiety i konstruując meble do mieszkania. Takich jednak krzywulców pewnie by mi nie dał. A tu proszę - w ciągu godziny powstała "Flancja" (na zdjęciu) i "odzutowiec".

czwartek, 16 stycznia 2014

akcja "regał" zakończona

Zrobiłem sobie czarnucha, to teraz mam labę!
Gotowe. Miały być trzy dni, były prawie dwa tygodnie, ale cóż - nie samym regałem człowiek żyje. Najważniejsze, że konstrukcja wreszcie stoi i chyba się nie wali. No dobra, pójdę sprawdzić.

Nie wali się. Ino przy oświetleniu kabel nieco się podtopił od żarówki. Jutro go zabezpieczę. Książki oczywiście już stoją. Dwa lata czekałem na tę chwilę i myśl o niej dawała mi najwięcej motywacji: poustawiać książki i płyty na długich półkach, gdzie pomieszczą się bez problemu, a jeszcze miejsca zostanie. Jest pięknie, choć regał nie wyszedł idealnie prosto. Poniewczasie wpadłem na to, że krzywe mogą być nie tylko ściany, ale i podłoga. I na to, że dysponując półtorametrową poziomicą, mogę półki wypoziomować bezwzględnie. Nic to, po malowaniu i ustawieniu książek nie widać krzywizn, jeśli się ich specjalnie nie wypatruje.

W malowaniu pomógł mi synek - uparł się, że musi "chocias jedną półeckę" pomalować, więc mu pozwoliłem. Zachlapane bejcą ściany wyszlifowałem lekko papierem ściernym.

Oto me opus magnum:

Tego nie znajdziecie w Ikei!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

otwornice-potwornice

Kończę z kupowaniem tanich narzędzi i akcesoriów. Za każdym razem, gdy majstruję, muszę kupować coś, co już mam. Największy problem jest z otwornicami. Trzeci komplet ląduje w koszu. Ale najpierw zrobiłem mu zdjęcie po tym, jak próbowałem wywiercić otwory w miękkich sosnowych deskach. Dobrze, że uszedłem cało. Gorzej z jedną z półek - gdy wiertło z impetem wyskoczyło z niedokończonego otworu, dziabnęło kilka razy powierzchnię deski i chciało jeszcze dziabnąć mnie. Dobrze, że to nie blat stołu - książki zasłonią ubytki. Tak czy inaczej unikajcie tych narzędzi mordu jak ognia, choć kosztują tylko 10,60 zł. Publicznie oto napiętnowuję produkt ów:


Jutro jadę po czwarty komplet. Właściwie nie komplet - potrzebna mi tylko jedna. Kupię jakiegoś diamentowo-tytanowego bosha za 30 zł i starczy mi na całe życie.

Dziwne: im więcej czasu mija, tym regał bardziej krzywy. Ale nie jest najgorzej, robota idzie do przodu. Będzie miał nawet wmontowane oświetlenie.

sobota, 11 stycznia 2014

offroad

Jeśli ten regał skończę i nie rozleci się zaraz, będzie on moim opus magnum w dziedzinie majsterkowania. Nigdy nie zrobiłem własnoręcznie niczego większego (montażu i instalacji mebli z Ikei nie wliczam) i bardziej skomplikowanego. Żeby tylko wyszło równo... Myślę, że we wtorek zostanie już tylko malowanie. 

A dzisiaj razem z sąsiadami i ich rodzinką pojechaliśmy na offroad przez las do żwirowni. Na czele mitsubishi pajero, a za nim dwie łady nivy. Jak gang motocyklowy. Prawie. I powiem Wam, że choć ogólnie pajero lepiej sobie radzi, koniec końców niva rządzi. Szkoda tylko, że założyłem miesiąc temu śniegowe opony. Znacznie mniej bym się ślizgał w błotnych, tych, na których rok temu o mało nie zabiłem się, gdy prawie zleciałem z oblodzonej drogi do rzeki. Jako że jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów, zamieszczam zdjęcia.







A jednak dziewczyny lecą na duże auta...

I weź to teraz domyj...

czwartek, 9 stycznia 2014

wiosna, wiosna

Wiertła się tępią tak, że żonkę aż cofnęło od dymu, gdy weszła do pokoju, gdzie majstruję regał. Nie opłaca się jednak kupować w Tesco kompletu za 30 zł. Na użytek domowy nie opłaca się pewnie również brać jednego wiertła za tę samą cenę, ale warto obrać drogę środka. Z tym że nie chce mi się już jechać do miasta piąty raz w ciągu ostatnich dni. Przydałby się sklep z narzędziami na kółkach, który przyjeżdżałby do naszej wioski, gdzie jeszcze niedawno był spożywczak, szkoła, a wcześniej stacja kolejowa.

Ale pogoda piękna, zima bezśnieżna, za to zielona. Słoneczko grzeje. Nawet drzewa pączkują, co już takie dobre nie jest, bo jeśli jeszcze tej zimy przymrozi, ucierpią zbiory. Mnie to zbytnio nie dotyczy - choć razem z chałupą dostał nam się sad jabłkowy, owoców trzeba nam tylko tyle, ile sami zjemy i ile zawieźć można do rodziny i przyjaciół. Wolałbym jednak, żeby już nie przymrażało, skoro roślinność czuje wiosnę. Nie tylko ze względu na sadowników i ceny owoców, ale i z powodu pszczół. Wątła rodzinka w moim jedynym ulu ma szansę przetrzymać łagodną zimę. Ciekawe, czy pszczoły jeszcze tam siedzą. Nie zaglądam, bo po podkarmianiu ule zamyka się i modląc się lub trzymając kciuki, w zależności od tego, kto w co wierzy, czeka się do wiosny. Do wiosny? Przecież już jest wiosna...

piątek, 3 stycznia 2014

koniec ferii

Zamówiłem w ciemno przez internet bezpośrednio z tartaku koło Ełku. Zapłaciłem (niedrogo) na gębę, a w zasadzie na ucho, bo kontakt z tartakiem miałem wyłącznie telefoniczny i e-mailowy. I co? Przyszły piękne, wyheblowane na glanc deski prosto z suszarni - można malować, mocować i regał gotowy. Polecam Tartak Ligorę! Warto czasem zaufać. U miejscowego stolarza, w jedynym miejscu w okolicy, gdzie takie deski mógłbym dostać, zapłaciłbym dwa razy więcej.

Ale regału sporządzać nie zacząłem jednak. Rozleniwienie trwa. Który to już dzień przerwy świąteczno-noworocznej? Co prawda wziąłem się dziś do roboty przy komputerze, ale w pozycji półleżącej. I bardzo szybko mi poszło. Zbyt szybko. Ale już jutro jadę po brzdąca, skończyły się wakacje. Może to i dobrze. Żonka już chodzi poirytowana od nicnierobienia, a ja zaczynam się przyzwyczajać, popadając w błogość nadmierną.

Ot, dziś na przykład w środku dnia (czyli o 17) obejrzałem sobie przy zgrzewce piwa film Spring Breakers. Sądząc po wpisach i recenzjach na Filmwebie, dzieło to ma bardzo różny odbiór. Ja znalazłem w nim szyderczo-luzacki, idący daleko w parodię klimat podobny do tego, na którym oparte są gry z serii Grand Theft Auto i równie szyderczą, ale przy tym piękną poezję utkaną wyłącznie z popkultury. Film stanowił też dla mnie impresję na temat szaleństwa i odwagi - tego, co - niezależnie od piękna - najbardziej lubię w dziewczynach, na przykład w mojej żonce, która dziś sama z zimną krwią przepędziła trzy (albo cztery) wielkie i cięższe od niej wilczury. Dałbym Spring Breakers siedem gwiazdek, ale dałem osiem, bo rzadko się zdarza, by podczas filmu inspirującego do tak różnych refleksji (nie rozpisuję się zbytnio, ale cały czas rozpamiętuję różne wątki, porównuję, interpretuję i rozmyślam) zamiast zwyczajowych tragedyj, nędzy i rozpaczy na ekranie można było zobaczyć piękne dziewczyny, szybkie samochody i imprezy tak dobre, ze aż złe.

czwartek, 2 stycznia 2014

dodatkowa drewniana obudowa do kompa

Zawsze mi przeszkadzała mnogość kabli wijących się za komputerem i wokół. Dwa monitory, mikser audio, zasilacz awaryjny - jest tego naprawdę sporo. Okolice mojego biurka wyglądały, jakby ktoś wywalił  z miski wielkie, czarne, splątane spaghetti. Zrobiłem więc sobie dodatkową obudowę z pozostałych po remoncie desek podłogowych oraz płyty ze starej szafki kuchennej. Deski połączyłem przy pomocy metalowych narożników i wkrętów, a za pomocą otwornic i wyrzynarki wyciąłem otwory na pochowane w peszlach kable wiodące do środka, panel USB, dodatkową klapę nad mikserem, otwór przy włączniku UPS i jeszcze dwa, w których mogę schować klawiaturę, pada i myszkę, by się nie kurzyły. Gdy zobaczyłem efekt w świetle dziennym, dorysowałem flamastrem logo Atari. Oto efekt końcowy:




A jutro przywiozą deski na regał do salonu. Będzie nieco bardziej glamour niż moja retroobudowa. Ale ile się przy nim napracuję...