wtorek, 15 czerwca 2021

Że niby bez sensu?


Układanie alfabetyczne książek na regale to zadanie wydawałoby się głupie, jałowe i dla ludzi, którzy naprawdę się nudzą. Dlatego zwlekałem z tym długo, myślałem, że aż do emerytury. A jednak coraz częściej zdarza mi się szukać jakiejś książki, żeby zajrzeć, przypomnieć sobie, znaleźć jakiś cytat. Zadanie żmudne, jeśli na półkach chaos. W końcu postanowiłem więc zacząć. Poświęcić temu 15 minut, żeby na przykład przełożyć kilku autorów na A na początek. A potem wrócić w ramach przerwy w pracy i odmóżdżenia.

I wiecie co? Wciągnąłem się w to bez reszty w dniu, kiedy akurat miałem najwięcej roboty. Wciągnąłem się, mimo że na dzień dobry musiałem puścić w ruch odkurzacz i pozbyć się mnóstwa zasuszonych pająków i ich gniazd, zaś pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy brzmiała „Prawdziwe książki są obleśne”. Bo ja raczej e-bookowy jestem.

Masa wspomnień, zapomniani autorzy, książki, o których nie wiedziałem, że je mamy (taki Iwaszkiewicz na przykład – prawie każdy właściciel dużego księgozbioru go ma, a tylko nieliczni o tym wiedzą!), autografy z dawnych lat, w tym ten od Łukasza Mańczyka, z którym dawno temu razem buszowaliśmy po imprezach poetyckich w Krakowie:

Przecież to żywa chwila zaklęta w kilku wersach (jak to poeta zresztą potrafi)!

Książki podwójne, które lądują z boku, do oddania. Organizacja regału, żeby np. książki o Warmii i Mazurach były osobno, tak samo religioznawstwo i duchowość oraz dietetyka i kucharskie. Osobne sortowanie biografii i książek czysto tematycznych.


Samo układanie też sprawia frajdę i uzależnia tak, że trudno się oderwać! Powstają cudaczne, ciekawe, intrygujące kombinacje nazwisk, których nie łączy nic poza pierwszymi dwoma literami, lub które łączy właśnie bardzo wiele! Na przykład zaraz za wielką górą z konieczności pionowo ustawionych pism Stachury staje dumnie książka Enormiego Stationisa, twórcy, którego poznałem na Białej Lokomotywie – imprezie związanej właśnie ze Stachurą. Zaraz potem rozdziela ich śpiewnik Starego Dobrego Małżeństwa – też symboliczne – i to, że jest obok, i to, że rozdziela.

Albo spostrzeżenie, że przez różne wymiary półek i książek muszę niektóre układać poziomo. Najczęściej są to pojedyncze egzemplarze kładzione na szeregu tomów stojących pionowo, ale dwoje i tylko dwoje autorów potraktowałem poziomo po całości – wspomnianego Stachurę i Olgę Tokarczuk. Od razu człowiek myśli, ile mają ze sobą wspólnego i ile wspólnego jest w naszych relacjach z tymi książkami i wspomnieniach, bo książki trafiają na nasze półki w różnych sytuacjach, na różnych etapach naszego życia. Tę przywiozłem z domu rodzinnego do akademika i od razu ustawiłem na honorowym miejscu. Te wypakowaliśmy z pudła, które stało zamknięte przez 10 lat w oczekiwaniu na prawdziwy dom. Tego autora powinno być coś jeszcze – ktoś nie oddał! Tę książkę podarował mi ktoś, to są książki człowieka, z którym rozmawiałem przez telefon o wydaniu własnej, tamta znowu to owoc wielu dyskusji na jakiś temat, tu tom wierszy z akordami naniesionymi ołówkiem 30 lat temu, gdy próbowałem napisać do tego muzykę.

I może prawdziwe książki stają się obleśne, gdy wprowadzają się na nie i do nich owady i pajęczaki, a one stoją latami na półce i obrastają kurzem. Ale tabela w zakładce „Home” w czytniku elektronicznym nigdy nie zapewni takiej eksplozji wrażeń i wspomnień.

Szkoda, że przetasowań na półkach podczas sortowania nie przetrwał przepiękny tandem Pilipiuk-Platon!


sobota, 17 kwietnia 2021

Spieszmy się kopać, gdyż wiosna

Połowa kwietnia, przedwiośnie pomału przeradza się w pełnogębną wiosnę, więc trawska, zielsko i chwaściory już szeleszczą wesoło i wyłażą z ziemi jak hordy zombie w Walking Dead: Road to Survival. Jak tak człowiek siedzi i patrzy, to aż widać gołym okiem. Jako że staramy się być asertywni, ale nie ofensywni, wyznaczamy w tym roku wyraźne granice. Nie im (bo to by było ofensywne), ale własne (bo to asertywne). Miejsce parkowania aut wysypaliśmy drobnymi kamykami, wokół domu zaś rozkładamy agrowłókninę, gdzie wylądują różne kwiaty i zioła przez małżonkę dla odmiany pożądane. Od trawiastego podwórka oddzielać je będzie pas kamieni.

Tu na razie jest pierdolnik, ale będzie korolowy dookolnik!
Myśleliśmy, że możemy liczyć tu na fachową robotę firmy ogrodniczej, która zrobi tak, żeby było prawie od razu (no, w ciągu lat 2-3) pięknie, a żeby prac pielęgnacyjnych było jak najmniej. Niestety ta, po wstępnej wycenie wszystkiego rzędu kilkunastu tysięcy złotych (wraz z zamianą sadu tanimi, acz wystarczającymi ponoć w naszym przypadku metodami w łąkę kwietną) i sprzedaniu nam projektu, wystawiła wycenę ostateczną na prawie 100 tysięcy złotych. Za tyle kasy to można kupić duże, piękne mieszkanie w miasteczku, odbyć podróż dookoła świata, urządzić na fest strych domostwa i w ogóle kto ma takie pieniądze, o czym tu w ogóle mowa? Niezły margines błędu, co? Ponoć rośliny podrożały. Taa, o 800%. 

Ale nie chce mi się drążyć. Rozczarowanie bardzo mocne małżonka przeżyła i cóż robić. Miałem w tym nie pomagać, bo to jej świat i jej przygoda być miała, ale w tej sytuacji trzeba zakasać rękawy i pomóc w realizacji marzenia o pięknie otoczonym domku. Przynajmniej kasy pójdzie mniej, choć zatrudnimy do tego jeszcze koleżankę, przy której oboje znamy się na roślinach jak alpaka na prodiżu. 

I tyle na dziś. Gdy człowiek odpocznie parę dni od zawodowego klepania w klawiaturę, to aż się chce napisać coś ot tak. Podzielę się jeszcze zatem ukutym dziś podczas przewożenia kamieni starochrześcijańskim przysłowiem w wersji ocenzurowanej: Spieszmy się kopać osty, tak szybko wychodzą.

Wersja bez cenzury: Spieszmy się kopać osty, tak szybko skurwysyny wychodzą.