poniedziałek, 22 lutego 2016

Taka aura

Ani zrobić zdjęć auta na sprzedaż, ani porządnie i szybko wysuszyć wypucowanego wnętrza, ani gałęzi sprzątnąć po radykalnych cięciach jabłoni, orzecha i wierzby, ani preparatu na rany po owych cięciach zastosować. Nic, ino w chałupie siedzieć można - taka pogoda. A tu działać trzeba, bo będzie za późno. No więc działam.
Wczoraj skarała mnie Bozia z kapliczki na rozstajach, że piły spalinowej w niedzielę użyć chciałem. A może to mieszkające we wierzbie bóstewko niezadowolone było, że zabieram się do głowienia, za mało w jęternecie o tym poczytawszy? Tak czy inaczej najpierw złapał mnie grad wielkości dorodnego grochu i świeżo goloną glacę zbombardował. Gdy założyłem będący akurat pod ręką kapelusz pszczelarski, bo do domu po czapkę iść mi się nie chciało, nie zauważyłem zza ronda progu od chlewika i tak przydzwoniłem, że jeszcze dziś czuję, gdy uszami ruszam. To już lepszy był ten grad, tym bardziej, że padał 15 minut, tyle samo czasu, ile wcześniej świeciło słońce, jeszcze wcześniej siekła ulewa, a jeszcze wcześniej śnieg. Gdy już natarłem dłonią łeb, a grad się uspokoił, piła odmówiła współpracy, a kiedy wreszcie udało się ją spacyfikować, ścięty konar spadł akurat w tę stronę, po której najmniej można się było go spodziewać. Na szczęście nie był zbyt ciężki, ale zaliczyłem glebę, kilka siniaków i zadrapań.
Dzisiaj wziąłem się za smarowanie mimo wiatru pędzącego deszczowe chmury, bo jabłoń już w piątek obciosałem (po tygodniu czekania na odpowiednie warunki) i nie bardzo mogę czekać, aż jaśnie szanowna pogoda zdecyduje się ustabilizować. Bozia/bóstewka odpuściły już mi, bo poniedziałek, a instrukcję od preparatu całą dwa razy przeczytałem. Ale nie mam pewności, czy zaraz jakaś nawałnica wszystkiego nie zmyje i nie będę musiał działać od nowa.
W międzyczasie jednak aura obdarzyła nas widokami ekstraordynaryjnymi. W środę wyszedłem o 7 rano odprowadzić dziecko na busa do przedszkola, który zatrzymuje się u bram naszego majątku, i wróciłem ponad godzinę później. Dobrze, że żona wstawszy i stwierdziwszy brak butów, rezolutnie poszła sprawdzić, czy nie zniknął też aparat. Gdy stwierdziła jego brak, wiedziała już, że żaden ciort mnie nie porwał, jeno krajobraz wchłonął. Oto zdobycz, którą przyniosłem z owego polowania: