środa, 17 września 2014

Rower, kosa i kajak, czyli trening fizyczny neowieśniaka

Żonka chodzi się kąpać do sąsiadki, a ja zawsze wolałem robić to w domu, bez noszenia ręczników, klapek, uważania na to, by nie pochlapać komuś łazienki, bez zostawiania mydelniczki lub szamponu - a zawsze zostawiam - i całego tego bałaganu. Na szczęście wrzesień mamy ciepły, a dziedziniec (mam na myśli wydeptaną, błotnistą przestrzeń pod zadaszeniem przy domu) odizolowany od wzroku przypadkowych świadków. Wiadro wody, mydlenie i drugie wiadro wody załatwiają sprawę. Przypomina to trochę podwójny Ice Bucket Challenge i tak samo, choć w znacznie mniejszej skali i bardziej wprost, korzystnie wpływa na oszczędzanie zasobów wodnych na świecie.

W międzyczasie postanowiłem regularnie jeździć na rowerze, póki pogoda sprawia, że to sama przyjemność. Gdy już człowiek ruszy tyłek i zacznie pedałować, bo wybrać mi się ciężko. Ale poza zdrowiem i krzepą tyle wokół okazji do zrobienia ciekawego zdjęcia, że jakoś udaje mi się zmobilizować. Ale nie dzisiaj. Może jutro...?

Tymczasem przez trzy dni zamiast roweru miałem okazję poćwiczyć z kosą, bo ktoś musiał w końcu skosić naszą łąkę kwietną. Rolnikowi z traktorem zajęłoby to godzinę, mnie zeszło łącznie osiem i jeszcze musiałem wynająć młodego sąsiada, żeby mi pomógł, gdy kręgosłup nie dawał rady. Ale cóż - nikt nie znalazł czasu, żeby zajechać maszyną na nasze włości. Cóż - łaski bez - poradziliśmy sobie sami. Gdyby ktoś z cichych, lokalnych czytelników, potrzebował skoszonej trawy, jest zagrabiona i można brać, zapraszamy!

Sam też przestałem się angażować. Mamy tu kilkoro dobrych znajomych, z którymi się spotykamy i coś tam od czasu do czasu uskuteczniamy, ale żebyśmy czuli wspólnotę z całą wioską, musi być jakaś wymiana. A widocznie mam do dania co innego, niż społeczność tutejsza potrzebuje, ja zaś potrzebuję czegoś innego niż mogę otrzymać. Na szczęście ani okolica, ani towarzystwo, ani różnego rodzaju akcje nie kończą się na naszej wiosce. Warmia to bardzo kolorowe miejsce, jest tu co robić i gdzie bywać.

Ot, chociażby akcja z darmowym kajakowaniem po jeziorze Blanki, po której można było zwiedzić stary młyn, a na koniec wziąć udział w konkursie rzutu gumofilcem. We wsi Potryty, gdzie to wszystko się działo, spotkaliśmy kilkoro znajomych. Znów poczułem, że tych parę zagubionych wśród wzgórz i lasów wsi to nie tyle jak jedno miasto, ale jak jedno osiedle. Gdzie się nie zjawisz, tam znajome, życzliwe twarze. Mam nadzieję, że do przyszłego roku tak się wytrenuję rowerowo, że będę mógł objechać w ciągu jednego weekendu wszystkie sadyby, które czasem odwiedzamy. Jutro muszę koniecznie znów wytoczyć rower zza kupy węgla w chlewiku. Albo pojutrze.

środa, 10 września 2014

O wszystkim po trochu

Dzięki jak zwykle kolorowym odwiedzinom u wonnowzgórzan do bąbelkujących sobie wesoło Stefana i Konstantego dołączył kolejny słoik, a w nim - zakwas Natalia. W porównaniu z nim tamte dwa to niemowlaczki, albowiem zakwas Natalia ma już ponoć około pięciu lat. Pachnie też dostojniej. Niedługo pierwszy chleb, ale nie wiem jeszcze, czy jutro uda mi się rozłożyć warsztat, bo wraca do nas Majster Franciszek na kolejny, ostatni już wewnątrz chałupy remont. Rozpirzamy łazienkę.

Będą piękne, ceglaste płytki podłogowe, co wyglądają jak stara podłoga w zamku, glazura przypominająca piecowe, białe kafle, ceglana ściana (mam nadzieję, że uda się ją zachować po zrzuceniu tynku) również pociągnięta białą farbą, wielkie lustro na całą ścianę przeciwległą, wanno-prysznic i puszący się już dumnie w moim pokoju stylowy sedes z górnopłukiem. Ceramiczna, włoska spłuczka, wznosić się będzie dostojnie ponad głową, racząc pociągającego za piękny łańcuszek z białą gałką użytkownika silną, zdrową kaskadą. Następnie zaś napełniając się niespiesznie jak fajka starszego pana patrzącego przez okno na alpejskie szczyty, będzie szumieć zmysłowo i tajemniczo. 

Ale najpierw nastąpi taka rozpierducha, że strach będzie trzymać jedzenie na wierzchu w sąsiedniej kuchni. Bo rozkuć i rozwalić trzeba wszystko. Żonka nie chce nawet suszyć grzybów, które ostatnio z zapałem zbiera z sąsiadką. Dziś dołączyłem do leśnej wyprawy. Dwa-trzy kilometry od nas mamy tak piękny las, jakiego dawno już nie widziałem. Nie zbierałem grzybów, ale wziąłem aparat. Zamieszczam tylko kilka zdjęć, żeby starczyło na kolejne wpisy.








czwartek, 4 września 2014

Kto mi przeprogramuje potomka?

Chyba muszę zhackować własne dziecko. Jego nieprzyjazny algorytm pobudki działa zbyt precyzyjnie i regularnie. Na razie tylko rozgryzłem sposób działania. Kiedy kładę się spać o północy, potomek wstaje rano o ósmej. Gdy położę się o pierwszej, wstaje o siódmej. Najbardziej lubię kończyć dzień o drugiej w nocy, niestety wówczas skurczybyk wstaje niezmiennie o szóstej, a cztery godziny snu to już trochę za mało. Wczoraj w związku ze zbyt późnym rozpoczęciem pieczenia chlebów miałem okazję przetestować algorytm dokładniej i położyłem się o trzeciej. I zgadnijcie co? Przyleciał do mnie o 5 rano z zasikanymi portkami.

Bułeczki też były dobre, ale - ze względu na formę - niepraktyczne.
Cóż, musiałem je zjeść od razu...
Ale miałem o chlebie. Jeśli idzie o wymienione ostatnio bułeczki i chleb, poszło dobrze. Wykorzystałem ten przepis, zmieniając tylko mąkę pszenną 550 na 650, bo taką sprzedają w miasteczku. Trochę przesoliłem - łyżka soli okazała się zbyt czubata. Ale i tak zjedliśmy go ze smakiem.

Jak już wspomniałem, wczoraj upiekłem dwa kolejne bochenki według tego samego przepisu, ale w podwójnej porcji składników znalazł się zakwas Konstanty, do którego dodałem trochę Stefana (Konstantego zostawiłem nieco w słoiku, żeby sobie dalej rósł). Tym razem posoliłem bardzo oszczędnie i żonka narzeka, że za mało. Ja nie narzekam - smakują cudownie i krystalicznie czysto, jak źródlana woda w postaci stałej. To mój pierwszy wypiek tak udany, że sam jestem z niego zadowolony.

wtorek, 2 września 2014

Zwiastun nowego

W domu pojawił się zwiastun Nowego. Nowe wtargnie do domu z wielkim hałasem, zmieni czasowo nasze życie w koczowanie, a następnie sprawi, że w naszym domu pod względem przestrzennym zapanuje niebywała dotychczas harmonia.

Zwiastun Nowego przybył cichaczem, po krótkiej i zdawkowej zapowiedzi telefonicznej. Nawet nie zauważyłem go przez okno, gdy znalazł się na terenie majątku wraz z kurierem. Stoi sobie teraz dyskretnie w kącie mojego gabinetu i ma przepiękny łańcuszek...