sobota, 15 czerwca 2013

buku, nie pękaj

Nasze jezioro
Dzień rowerowo-gastronomiczny. Udaliśmy się całą rodzinką nad jezioro, gdzie oprócz plaży, łódek, domków kempingowych i starego, opuszczonego już chyba PRL-owskiego ośrodka wypoczynkowego jest stara, PRL-owska knajpka z betonowym tarasem. Pięknie teren ów opisał podczas wizyty u nas mój stary kumpel z Krakowa: To na pewno tu Waldemar Batura z "Pana Samochodzika" spotykał się ze złodziejami dzieł sztuki.

W knajpce owej opróżniłem jeden kufelek i najchętniej zaległbym tam na cały spokojny, letni dzień, by ciągnąć w nieskończoność leniwe pogawędki z właścicielem i gośćmi i nie liczyć litrów złocistego trunku. Nawet nieśmiało zapytałem małżonki, czy nie chciałaby wrócić sama i przyjechać po synka samochodem. Zgadnijcie, czy się udało. :)

Sprawdziliśmy też dwa przybytki w okolicy, których nie mieliśmy okazji odwiedzić wcześniej. Jeden przyjmował wyłącznie grupy, a w drugim jedynym daniem bez mięsa (jesteśmy wege) były pierogi ruskie i mieli tylko jedną porcję. Nie pytając, jak stara jest ta porcja, i czy farsz na pewno nie zawiera mięsa (na północnym wschodzie kraju to bardzo popularne rozwiązanie) udaliśmy się bardzo już wygłodniali w od dawna sprawdzone miejsce. Liczba okolicznych lokali, w których się stołujemy, nadal wynosi 2.

*

A co tam na majątku? Właśnie realizuję dwa projekty (hy, hy, co za mieszczańskie określenie), za których powodzenie nie dałbym złamanego grosza. a jednak je realizuję. Pierwszy to wspominany już gdzieś mimochodem stół z sosnowego pieńka i bukowego plastra. Plaster pęka. Jest nowy, wypacza się, ale ja i tak spędziłem nad nim ze dwie godziny, a nawet zawiozłem specjalnie na lubelszczyznę, gdzie tata wyrównał go elektrycznym heblem. Teraz schnie na nim druga warstwa lakierobejcy.

O drugim projekcie tajemniczo napomknąłem przedwczoraj, a dziś wyjawię, że chodzi o ścieżkę nad staw, polankę wśród gęstych pokrzyw, ostów i innego zielska, miejsce na ognisko tamże, a najpóźniej w przyszłym roku obsadzenie polanki dokoła roślinnością nielubianą przez komary, czyli m.in. komarzycą i miętą. A może zaaplikuję tam kocimiętkę? Wyobrażam sobie cichy zakątek nad stawem, gdzie pali się ognisko, słychać tylko żaby i świerszcze, a do ognia cicho schodzą się koty z całej okolicy, by ocierać się o nogi patrzącego/patrzącej w ogień i mruczeć.

Nie uda się raczej część projektu związana ze ścieżką - na wykoszonej do gołej ziemi trawie poukładałem pasy czarnej folii i zasypałem ją piachem. Doświadczony sąsiad wyraził obawę, ze pewnego dnia ktoś tam wywinie orła. Piasek może też zostać zmyty przez deszcz. Lepiej było użyć bardziej przyczepnej agrowłókniny. Szkoda, że dowiedziałem się o tym, gdy zrobiłem już 3/4 ścieżki.

Trudno. Dokończę to. Przynajmniej mam trochę ruchu. Załadowanie, przewiezienie i wysypanie 20 taczek piachu to nie w kij dmuchał. A stół? Będzie to stół szkoleniowy. Zobaczę, jak się wypacza drewno na gotowym meblu. Rzadki widok mimo wszystko. W międzyczasie wytnę nowy plaster, wysuszę go i za rok, dwa zrobię nowy stół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)