środa, 19 czerwca 2013

jak z Matejki i u Copperfielda

Ach, gdybym tylko umiał pięknie malować, z pewnością powstałby obraz na miarę Matejki: Pszczelarz Muchowski stoi z uniesioną głową i nagim torsem, profilem do kadru, na bujnej polanie, gdzie z traw wystaje kilkadziesiąt uli. Wysokie lipy sięgają niemalże chmur i ocieniają scenerię. Nad postacią i ulami, na tle gęstego lasu, porusza się w gorączkowym tańcu kilkadziesiąt tysięcy pszczół, które wyraźnie widać (i słychać) z daleka. Wygląda to tak, jakby wypełniały niebo. Jak szarańcza w filmach o Mojżeszu. Pszczelarz trzyma w dłoniach papierowy worek, taki jak od cementu. Ale nie wygląda na bezradnego. Jest władczy. Dominuje nad sceną.

Widziałem to dziś na własne oczy. Na kompletnym odludziu stała jeszcze duża, stara, grafitowozielonkawa przyczepa kempingowa bez kół i samochód pszczelarza Muchowskiego. No i mój obok, bo był to pierwszy dzień odpracowywania uli. Jeszcze zanim zacząłem, pszczelarz przez telefon obiecał mi matkę i pszczoły - pewnie w piątek lub w poniedziałek przewieziemy je do mnie i cóż - wreszcie się zacznie! Cały czas opowiadał mi, jak to zbyt dużo porozdawał i teraz już się pilnuje. Że niby wcale nie rozdaje. Ale cóż robić mu, skoro serce wielkie? Jeszcze mi chciał dać słoik miodu, który ukręciliśmy, ale grzecznie odmówiłem dla dobra zachowania jakiejkolwiek równowagi w kwestii dawania i brania.

Widziałem łapanie roju w książce o pszczelarstwie i w internecie. Pszczelarz/strażak w kombinezonie i w siatce ostrożnie spryskuje rój wodą i szczoteczką powoli zgarnia do specjalnego pudełka. Pan Muchowski wzgardził zarówno wodą, jak i zabezpieczeniem oraz szczoteczką. Rój, który rozproszony jeszcze miotał się nad pasieką, osiadł w końcu grubym soplem na młodym drzewku na skraju polany. Założyłem kombinezon, bo nie miałem jakoś chęci zostać użądlonym po raz pierwszy w życiu z dala od domu. Pszczelarz polecił mi zgiąć drzewko z rojem w jego stronę, po czym trącił je rękami, którymi trzymał worek, tak, że połowa pszczół wpadła doń z suchym pacnięciem. Druga połowa rozleciała się wokół drzewa, bzycząc z irytacją, a pszczelarz ustawił otwarty worek poziomo na gałęzi. "Wlecą jak do dziupli" - stwierdził i poszliśmy. Po dwudziestu minutach wszystkie (lub prawie wszystkie) pszczoły były już w worku, który pszczelarz Muchowski zaniósł do ula, by je tam wsypać.

Pasieka pszczelarza Muchowskiego wyglądała jak istne pandemonium - pootwierane ule, dwa roje na drzewach, zdenerwowane pszczoły, pracująca miodarka, wiadro miodu, w którym topiły się owady. Ale to był chaos kontrolowany. Pszczelarz jak magik w każdej sekundzie był dokładnie tam, gdzie musiał, umysłem ogarniając każdy zakątek pasieki, każdy ul. Wiedział, gdzie jest zbyt wiele mateczników, gdzie nie ma matki w ogóle, gdzie pszczoły wyhodowały ile trutni, gdzie panuje nastrój rojowy, które plastry zostały gdzie przeniesione, które przenieść trzeba, gdzie jest ile miodu - słowem: nie przypominało to w niczym podręcznikowych gospodarstw, ale wszystko chodziło jak w zegarku. A ja chodziłem jak ogłupiały, wykonując polecenia i dopytując z powątpiewaniem o to i owo. Pszczelarz Muchowski odpowiadał mi krótkimi zdaniami z niezachwianą pewnością, nie przerywając krzątaniny.

Nie, nie narysowałbym takiego obrazu jak na początku. U mnie pszczelarz zamiast z workiem i zadartą głową stałby tyłem, we fraku i cylindrze, z dłutem pszczelarskim jak z batutą lub różdżką w jednej dłoni, a odsklepiaczem w drugiej.

2 komentarze:

  1. Wiem teraz jedno - nie będę pszczelarzem. Ani tym bardziej Pszczelarzem.
    Choć miałam ochotę na ule.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielka szkoda! Pszczelarz Muchowski ma już kilkadziesiąt lat doświadczenia.

      Usuń

Zapraszam do komentowania. :)