środa, 2 października 2013

pod opieką puszczy

Jesteśmy tu dopiero dwa dni, a już tęsknię za tym miejscem, ciszą, która tu panuje, kawiarenko-tawerną rodem z Przystanku Alaska, jej bywalcami i ciemnym, ziołowym piwem. Za kolorowymi domkami, pustą, spokojną szosą i okalającą wioskę puszczą. Choć nie widać jej z chatki, w której śpimy, czuć ją w powietrzu, nie tylko przez zapach, ale i specyficzną atmosferę, spojrzenia ludzi, ich uśmiechy, brzmienie ciszy... Czuję się jak w jakiejś cudnej powieści. Aż się chce tu zostać i zmienić się w jedną z postaci.

Sama chatka to też niesamowitość. Kaflowy piec, przy którym właśnie siedzę, stary, drewniany stół, wiekowy dąb za oknem, bielony płot, ościeżnice sięgające mi do szyi i strop, o który zahaczam głową. Ta chatka śpi bardzo głęboko, mimo że ogień trzaska w piecu, pali się światło, brzmi gitara i nasze głosy.
Acha, nie piszę o Chorwacji - w końcu tam nie pojechaliśmy. Skusiła nas skutecznie perspektywa spędzenia kilku kompletnie pozbawionych celów, zadań i dążeń dni w Białowieży, gdzie odziedziczoną po babci chatkę ma nasz kolega. Jest cudownie. Od dawna było nam tego trzeba i od dawna należała się nam taka przerwa od codzienności.
Za 10 minut północ. Czytam książkę o wilkach pożyczoną od przefajnej właścicielki kafejki. Dołożę chyba do pieca jeszcze kilka szczap i idę spać. Smutno będzie, gdy przyjdzie oddać książkę, pożegnać się i wyjechać stąd. Ale został jeszcze cały jeden dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)