środa, 12 marca 2014

nasz surwajwel (zaktualizowany o 1 akapit :))

Jaki ja byłem mądry, jeśli o wychowywanie dzieci chodzi, jeszcze 3 lata temu, gdy narodził się mój potomek. Jaki wnikliwy, jaki precyzyjny w kwestii doboru słów, którymi można zwracać się do dziecka, jakież to cudowne metody miałem opanowane, ileż widziałem w wychowywaniu elementów i subtelności, na które ślepi byli rodzice! Dobrze, że się powstrzymywałem przed dawaniem rad, inaczej wstydziłbym się teraz, gdy sam już wychowuję i naprawdę, a nie tylko we własnym mniemaniu wiem, z czym to się wiąże.

I widzę teraz, jak mało wiedzą wszyscy ci, którzy własnych dzieci nie mają. Nawet jeśli utrzymują kontakt z maluchami. To prawda, o dzieciach można wiedzieć sporo, jeśli człowiek ma młodsze rodzeństwo, bratanków, siostrzeńców albo od wielu lat pracuje z maluchami. Ale o rodzicielstwie, które jest wszechobecnym i znacznie, znacznie ważniejszym składnikiem relacji z dzieckiem, człowiek taki, choćby ze stopniem profesora lub pięćdziesięcioletnim stażem, nie wie absolutnie nic, co mogłoby się liczyć w porównaniu z trzyletnim choćby doświadczeniem rodzica.

Ale nic to - dziś kawał dnia spędziłem ze swoim smykiem, ponieważ wybraliśmy się do lasu na surwajwel. Przyjechałem po niego do przedszkola ładą, wziąłem lornetkę do obserwowania zwierząt i prowiant, czyli dwie kanapeczki i prawdziwą wodę (a nie jakiś tam soczek). Po drodze zajechaliśmy na chwilę do sąsiadów. Okazało się, że mają problem z komputerem i piwo. Pierwsza rzecz zatrzymała mnie na dość długo, a druga na jeszcze dłużej. Niunio w tym czasie bawił się w najlepsze z dziećmi. Gdy wyszliśmy od sąsiadów, było już zbyt ciemno na wyprawę do lasu. I taki to był surwajwel.

Z rozmów z potomkiem
- Sam tak pięknie pokolorowałeś swój samolot?
- Tak! Sam pokololowałem!
- Pewnie dumny jesteś, co?
- Tak!
- No, masz z czego!
- Co to jest scego?

7 komentarzy:

  1. hahaha, my też często coś planujemy, ale wizyty sąsiedzkie przedłużają się dość mocno, bo różne procentowe trunki nas zatrzymują tu i tam ;-)
    Rozmowa z synkiem i tak bezcenna!

    OdpowiedzUsuń
  2. tak, ja też twierdzę, że byłam super mamą - zanim narodziły się moje własne dzieci...

    uczą pokory jak nic.

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podczytuję Twój blog czasem próbuję coś mądrego nabazgrać ale wolę czytać bo świetnie piszesz a na pytanie synka jak odpowiedziałeś? :)
    Pytanie mam czy często chwalicie dziecko? W naszym świecie polskim nie wypada chwalić. Nie chwalą nauczyciele, nie chwalą profesorzy, nie chwalą rodzice. Znałam tylko jednego profesora co dzieci chodzące na jego zajęcia chwalił, mówiąc co dobrego zrobiły kończąc "zwróć uwagę na ..." wtedy dziecko patrzyło na błąd jaki popełniło uważniej, wcześniej nasycone radością z pochwały. :) Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Dziękuję za dobre słowo. :) Staramy się być powściągliwi w chwaleniu i ganieniu, choć o to ostatnie, niestety, pod wpływem emocji łatwiej. Wolę pytać synka, co sam sądzi o tym, co zrobił (stąd na przykład pytanie, czy jest z siebie dumny), niż oceniać go. Nie chcę, żeby uczył się tworzyć dla cudzych opinii i miał poczucie winy przez oceny negatywne. Tyle w teorii. A w praktyce jestem zbyt impulsywny, by nie widać po mnie było od razu złości czy uznania. :)

      Usuń
    2. Wychowywanie dziecka to czasem "orka na ugorze", mogę "się wymądrzać", bo moja córka juz jest studentką i nieskromnie powiem, proces wychowawczy zakończył się sukcesem. Przy czym my wychowywaliśmy chyba niestandardowo. Jestem matka impulsywna i zdarzało mi się zareagować instynktownie. Ale po pierwsze primo - zero przemocy. Pełen szacunek dla drugiej strony, nawet jak ta druga strona raczkuje. Po drugie primo... u nas nie było zakazów. Oczywiste było, ze pewnych rzeczy się nie robi. Oczywiscie było tłumaczenie dlaczego się nie robi. Efekty? W podstawówce klasa Ewy miała za zadanie napisać wypracowanie czego rodzice zabraniają. Moje dziecko nie napisało, wyjaśniając pani, ze rodzice nie zakazali niczego. A ostatnio mnie zazyła. Koleżanka zrobiła jej świństwo. Rozmawiamy o tym, po czym Ewa mówi, ze mają spotkanie na plebanii, takie międzypielgrzymkowe i trzeba podjechać po drodze po tą koleżankę. Na moje zdziwione spojrzenie odpowiedziała mi moimi własnymi słowy uzywanymi wielokrotnie: "to, że ona tak robi to jeszcze nie powód, że ja też mogę". Trzeba być w porządku. Wnioski - chyba od nakazów i zakazów najwazniejszy jest przykład rodziców, rozmowy, nie narzucanie się i nie wchodzenie z butami w świat dziecka, szacunek i rzecz arcy istotna - wsparcie. Potomek musi wiedzieć, że w kazdej sytuacji może na rodziców liczyć.
      Asia

      Usuń
    3. Zgadzam się w całej ogólności (w szczegółowości nie, ale przecież ja to nie Ty, a Ty to nie ja :)). Już to zauważyłem, że na dziecko znikomy wpływ mają polecenia, tłumaczenia, zakazy i nakazy. Ono po prostu naśladuje nas. I odnosi się do nas tak jak my do niego. I wydawałoby się, że to już wszystko - wiemy, działa, zatem alleluja. A jednak ciągle musimy sobie o tym przypominać i opamiętywać się, bo bezmyślne przyzwyczajenia wracają. Cóż, nasi rodzice niekoniecznie wiedzieli o tym wszystkim, a my - gdy działamy automatycznie i bezmyślnie - traktujemy innych tak jak traktowano nas...

      Usuń
  4. O tak, wizyty sąsiedzkie potrafią trwać i trwać, wiem coś o tym po wczorajszym spotkaniu :)
    Mój trzylatek nauczył mnie wielu rzeczy, jednak tej prawdziwej cierpliwości jeszcze mi brakuje, szczególnie przy słowie "nie" powtarzanym notorycznie :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. :)