sobota, 28 grudnia 2013

gdy nie ma w domu dzieci...

Nie dość, że po świętach wyjechali goście, to jeszcze rodzice zabrali ze sobą naszego brzdąca. Pusto w chałupie i cicho. Spaliśmy dziś do 11. Do sypialni rano przyszedł tylko kot.

Wczoraj przed wyjazdem Wojtuś był tak podjarany, że trudno było skupić się na czymkolwiek i bardzo chciałem, żeby już wyjechał. Marzyłem o tym, by obudzić się rano o czasie wybranym przez mój własny organizm, marzyłem o ciszy, wolnym czasie itd. A jednak gdy tylko wycałowałem synka siedzącego już w foteliku auta i zaśpiewałem mu piosenkę, którą zawsze nucimy podczas jazdy, gdy usłyszałem: "Będę za tobą baldzo tęsknił, tato" i zapewniłem go o tym samym, naprawdę serce mi się ścisnęło. Odjechali, a ja wróciłem i przez resztę dnia trudno mi było się pozbierać. Dawno nie wyjeżdżał i choć wspaniale będzie odpocząć kilka dni, zanim po niego pojadę, mieszanina lęku o bezpieczną podróż i tęsknoty ścisnęła mi serce. Przywiązałem się do urwisa. I przyzwyczaiłem do opresji, w jaką wpędza rodzicielstwo. Cóż, ludzie płakali też, gdy umarł Stalin...

No dobra, grzmota nie ma, chata wolna, wieczorem impreza! Dzisiaj cieszę się już w pełni z kilku dni oddechu i swobody. Oprócz tego, że nie mogę się powstrzymać przed oglądaniem zdjęć z ostatnich dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)