środa, 4 grudnia 2013

wyborne piwopodobne

Pisze do mnie pani Anna z Działdowa, u której przeprowadzka na wieś leży - o ile dobrze rozumiem - w nie do końca jeszcze określonych, ale zdecydowanych planach. Bardzo się cieszę, że lektura niniejszego bloga skłania do marzeń, dziś jednak wpis uniwersalny i niekoniecznie sympatyczny.

Lubimy z żonką piwo. Chodzi o piwo-piwo, piwo prawdziwe lub chociaż półprawdziwe (w zależności od kontekstu słowa "prawdziwe"), nie masowo produkowane z proszku, czy z czego tam się je robi. W naszym wygwizdowie, gdzie do najbliższego, otwartego do około 15 z przerwami sklepu jest 5 kilometrów, można się w miarę łatwo zaopatrzyć we wszelkie warki, specjale, lechy... i tyssssskie. Z rzadka pojawia się kasztelan niepasteryzowany, o innych cudach sztuki browarniczej można pomarzyć.

Jakiś czas temu Kompania Piwowarska wypuściła na nasz skołatany rynek piwo Tyskie Klasyczne oraz cztery różne piwa nieklasyczne. Była to zapewne reakcja na wzrastająca świadomość piwoszy, którzy odwracali się od tak zwanych "koncernówek" ku małym browarom warzącym rzeczywiście dobre piwo. Nie trzeba być smakoszem, żeby odróżnić smak ciechana czy ambera naturalnego od zwykłej warki. Piwo Tyskie Klasyczne smakowało znakomicie, podobnie jak inne nowości KP. Zawsze gdy stołowaliśmy się w naszym ulubionym (i jedynym w sumie) zajeździe w miasteczku, zamawiałem do obiadu ciemne łagodne lub czerwony lager (ksiażęce). Z zasady nie kupowałem koncernówek, więc gdy miałem wybór pomiędzy tyskim klasycznym a na przykład rześkim z Browaru Kormoran czy nawet kasztelanem lub perłą, wybierałem nietyskie.
Jako antyilustracja do tekstu jedno z najlepszych
piw, jakie piłem - Obolon w restauracji w Białowieży

Ostatnio jednak zaalarmowany przez kolegę kupiłem znów tyskie klasyczne. Smakowało znacznie gorzej. Prawie tak jak zwykła koncernówka. A może i tak samo. Wczoraj żonka znalazła w wiejskim sklepiku czerwonego lagera. Jako że nie zauważyłem ostatnio w naszym zajeździe owych - jak głosiła reklama - piw delikatesowych, ucieszyłem się i wieczorem wypiliśmy razem trzy puszki pod najnowszy odcinek Walking Dead. I jak smakowało? Było niedobre. Po prostu. No tak - skonstatowałem - typowy zabieg przyzwyczajenia do marki, obniżenia ceny (na początku wyższej) i stopniowego pogarszania jakości. Maksymalizacja zysków. Stado kupi i tak. Słowem - skurwysyństwo.

Dziś chodzimy od rana z bólem brzucha. Zastanawiam się, czy przetrzymać, czy porozmawiać z wielkim białym uchem. Oprócz toksyn z wczorajszego wyrobu piwopodobnego, który wciąż mi odbija, przepełnia mnie złość i niezgoda na bieg rzeczy - wielki koncern i tak się utrzyma, i tak wyjdzie z zyskiem z każdej sytuacji, zalewając rynek gównem pod szyldem specjału. Zmienić znaczenie słów - by wspaniałe oznaczało to samo co ohydne, ale lepiej się kojarzyło.

Jeśli przy tym (lub jakimkolwiek innym) tekście cwany Gugiel wyświetli reklamę jakiejś koncernówki, nie klikajcie, donieście mi, a postaram się zablokować.

2 komentarze:

  1. Ja bardzo przepraszam, ale czego można się było spodziewać po czymś o nazwie Walking Dead ;) Z dawnych, bardzo dawnych czasów pamiętam piwo Warmiak z pływającymi na dnie butelki tzw. dafniami. Bardzo nam na obozie żeglarskim smakowało, ale to był ten wiek młodzieńczy, gdy każdy alkohol był dobry ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Walking Dead to serial. :) Piwo to książęce czerwony lager. :)
      A Warmiaka od lat trzech nie spotkałem, ale nadal pycha!

      Usuń

Zapraszam do komentowania. :)