piątek, 2 sierpnia 2013

zwykły letni dzień i krokodyl

Ech, wsi szalona, wsi wesoła, czy jakoś tak. Zapach skoszonej trawy wdziera się w nozdrza, tłumiąc woń porannej kawy, którą popijam, siedząc na tej swojej ławce z półwałków i króciaków. Potem przez kuchenne okno widzę poczciwego sąsiada budowy zdecydowanie słusznej, który bohatersko wypina włochatą pierś, pędząc na małym swym rowerku, a koszula tańczy za nim na wietrze jak welon panny młodej. Wystraszony przez kombajn pies z naprzeciwka wściekle ujada. Nie dziwota - żniwa dopiero się zaczęły, a czerwonawy olbrzym wyłonił się z krzaków tuż za budą jak jakiś kosmiczny pojazd.

Słońce praży zrzuconą wczoraj w imponującym tempie przez nowo poznanego mieszkańca wsi glinę. Taka się górka zebrała, że można by na nią skakać przez otwarte okno z poddasza. Znam ja takich, którzy, gdyby przyjechali, zaraz by skorzystali ze sposobności. Ale nie, żona twardo obstaje przy usunięciu górki, co krajobrazik jej psowa. Może i psowa, ale ileż roboty z wyrównywaniem tego terenu. nie chce mi się. Może ktoś pożyczy mi spychacz. I nie będzie to Wojtuś.

A Wojtuś dzisiaj wyłaskotany przez nas, wygugusiany, wypierdzioszkowany i wytarmoszony poszedł spać zlany potem, ale szczęśliwy jak rzadko. I żebym nie zapomniał, zapiszę jeszcze na koniec jego dialog z panią w sali zabaw, gdzie go dziś zawiozłem, po tym, jak zaśpiewał jej piosenkę o krokodylu.
- Kto cię nauczył tej piosenki?
- Klokodyl!
- A gdzie go spotkałeś?
- W lesie!
- A jaki miał kolor?
- Eee... Niebieski!
- A jak miał na imię?
- Lew!

No to machniom, o krokodylu piosenka - tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)