Rozpocząłem jakiś czas temu coś, co miało być albo zmianą, albo eksperymentem. Mianowicie zrezygnowałem z prywatnego udzielania się na Fejzbuku. Miałem dosyć nieprawdziwych relacji profilu z profilem, komunikacji stanowiącej niby to dialog, ale uprawiany publicznie. Zauważyłem, że zupełnie inaczej komunikujemy się ze sobą w komentarzach i wpisach, inaczej w prywatnych wiadomościach, a jeszcze inaczej na żywo. I nie chodzi tylko o technikę komunikacji - co innego mówimy i inaczej odbieramy drugiego człowieka, gdy to, co piszemy, dostępne jest obcym ludziom (na przykład znajomym adresata).
Niefejzbuk :) |
Te i bardziej życiowe okoliczności mojego odejścia od fejzbukowej komunikacji codziennej i prywatnej wyjaśniłem ledwie dwóm koleżankom, które zaakceptowawszy fakt mojej rezygnacji, napisały do mnie. To było fajne - poczułem się jak coś więcej niż profil, co podczas siedzenia przy kompie stanowi rzadkość. Mając nadzieję na przeniesienie wielu innych relacji na kanały odmienne niż nieszczęsny Fejzbuk, wszedłem jeszcze raz na swój profil prywatny i napisałem, gdzie nadal się udzielam i jak można się ze mną skontaktować.
Zauważyłem, że po moim fejzbukowym pożegnaniu wiele osób napisało do mnie... w komentarzach właśnie. Choć napisałem przecież, że odchodzę. Nie zdziwił mnie sam fakt, ale zdumiała liczba znajomych, którzy w ten sposób właśnie wyrazili swoją reakcję. Czy nie zrozumieli tego, co napisałem? Czy myśleli, że żartuję? Czy nie mieściło im się w głowie, że ktoś, kto tak długo był aktywny na FB może po prostu odejść? Czy te komentarze nie były tak naprawdę skierowane do mnie, a do ich publiczności, która je przeczytała i wciąż może na nie odpowiada? Zauważyłem w komentarzach jakąś urywaną dyskusję z pousuwanymi komentarzami, z której nic nie zrozumiałem, próby analizy mojej psychiki i motywów odejścia, pytania, o co mi właściwie chodzi, i zwykłą dezaprobatę. Wszystko bez mojego udziału - nikt z komentujących nie napisał do mnie ani nie zadzwonił, nawet prywatnej wiadomości na FB nie otrzymałem, mimo że wśród nich są starzy przyjaciele i obecni koledzy oraz koleżanki. Czyżby Fejzbuk stał się już jedynym akceptowalnym sposobem podtrzymywania relacji dla tak wielu ludzi? Szkoda by było, bo mnie on więcej relacji popsuł niż naprawił i nie zamierzam korzystać z niego w tym celu. Cóż - może jest tak, że wszystko się zmienia - relacje również - i odłączenie się od Fejzbuka oznacza dla mnie tylko odłączenie aparatury sztucznie podtrzymującej życie niektórych kontaktów, czasem bardzo niegdyś bogatych, inspirujących i pięknych. W realu.
Napisałem we wspomnianym ostatnim wpisie tak:
Na swoim "łolu" fejzbukowym nie bywam, powiadomień nie otrzymuję, nic nie czytam. Jeśli do czegoś będę używał profilu prywatnego, to ewentualnie do udostępniania informacji o różnych moich działaniach. Ale sprawdzam pocztę e-mail.
Niewirtualnie udzielam się w coraz to nowych formach komunikacji społecznej wymagających większego wysiłku nadawczego i odbiorczego niż ten nasz megawygodny Facebook, co sprawia, że i sensu tam więcej, i celu. Można też do mnie zadzwonić, przyjechać, wypić piwko tu albo gdzieś w Polsce, w którą często się zapuszczam. To są kontakty prawdziwe.
Do zobaczenia i usłyszenia!Wygląda jednak na to, że tych usłyszeń i zobaczeń będzie mniej. Szkoda, że tak się dzieje. Fejzbuk jednak sporo zabiera z tego, co jest (było?) pomiędzy ludźmi. Teoretycznie eksperyment zakończył się sukcesem uświadomiłem sobie, że pojęcie "fejzbukowi znajomi" i "znajomi" w pierwotnym tego słowa znaczeniu to czasem kategorie rozłączne. Chciałoby się powiedzieć: Jest inny świat i jest nim Fejzbuk. Mnie już w nim nie ma. Wysyłam tam tylko ogłoszenia z życia świata wciąż jeszcze bardziej prawdziwego (choć już pewnie nie dla wszystkich).
A jednak poza tym, ze akcja okazała się udanym eksperymentem, dokonała się też zmiana. Świat wpisów i komentarzy, pitu-pitu i ciągnących się w nieskończoność dyskusji forumowo-fejzbukowych odrzuca mnie bardziej niż kiedykolwiek i już tam chyba w tej epoce nie wrócę. Tym bardziej że dzięki oderwaniu się od Fejzbuka znalazłem z łatwością czas na rozpoczęcie kilku nowych inicjatyw, a także poznałem nowych ludzi.
Na Wigilię przyjeżdżają do nas ludziska z Krakowa, którzy nie mają fejzbukowych profilów i to w żaden sposób nie wpłynęło negatywnie na nasze relacje, choć dzieli nas 600 kilometrów. Z tymi, z którymi i dzięki którym tak pięknie spędziłem ostatni weekend, też nie mam wirtualnego kontaktu na co dzień. Można? Można! Nieprawdą jest to, co myślałem jeszcze miesiąc temu. Życie na odludziu wcale nie musi być samotne i pozbawione codziennych relacji, jeśli nie żyje się jednocześnie w świecie wirtualnym. Moje dopiero teraz stało się ich naprawdę pełne, gdy nie poświęcam czasu tym wirtualnym. Na pewno z niektórymi znajomymi stracę kontakt (przestałem już jakiś czas temu dzwonić, żeby dowiedzieć się, co słychać u tych, którzy sami do mnie nigdy się nie odzywają), w większości przypadków niewiele się zmieni, a wiele relacji nabierze jeszcze większego kolorytu. Zatęsknić za kimś - czy to piękne uczucie również pochłonął Fejzbuk? Ja do tej pory - jak się okazuje - tęskniłem za kontaktami wymagającymi więcej wysiłku niż klepanie w klawisze i klikanie "Lubię to". Za wymianą energii. Teraz już mam na takie relacje znacznie więcej czasu. Bez względu na fakt, czy ktoś żyje również na Fejzbuku, czy nie.
Lubię to. :P
OdpowiedzUsuń