poniedziałek, 20 maja 2013

o usuwaniu starej farby (by było, ale nie będzie)

Po wizycie u towarzyszy w neowieśniactwie z okolic Jezioraka. Pięknie jest pobimbać sobie u kogoś na podwórku, napawać się przyrodą i ciszą. Siedząc u siebie, zaraz człowiek się wkurza, że coś nie zrobione, coś sterczy, coś leży, coś zepsute, i zamiast odpocząć, znowu zaiwania. A tam patrzyłem tylko jak uwijają się gospodarze. Choć też mieli odpocząć.

Jedyna przerwa w odpoczynku przyniosła mi sporo satysfakcji - miałem okazję pomóc przy składaniu piły spalinowej. Bardzo miło było wreszcie móc podzielić się własną wiedzą - do tej pory wciąż musiałem korzystać z cudzej. Różni dobrzy ludzie z mojej wsi tyle razy już mi pomogli, a ja ledwo miałem okazję odwdzięczyć się, naprawiając komputer, czy podwożąc kogoś.

Korowanie trwa. Zabrałem się też za renowację ula. Przy pomocy kątówki z papierem ściernym usiłowałem zedrzeć starą farbę z płyt pilśniowych. Mizerny skutek. Nim podłączyłem przedłużacz, by wyjść z robotą na podwórko, zapyliłem cały warsztat, a iskry spod kątówki aż się sypały, gdy zaczepiałem nią o wystające nity i gwoździki. Porady internetowe dotyczące usuwania starej farby nie pocieszyły mnie. Oczywiście najlepszym wyjściem jest kupienie czegoś za dwie stówy. A najlepiej za cztery. Jak to jest - ludzie narzekają, że nie mają pieniędzy, a do każdej roboty kupują sprzęt, i to jeszcze jak najlepszy, bo na taniochę szkoda nerwów. A może nie kupują, tylko radzą innym?

Usunąłem też kopce starego piachu koło podjazdu. Wysypałem je na trawnik pomiędzy domem a drogą - teraz tam będziemy parkować samochody. Drzwi do domu mam od strony podwórka - nareszcie nie trzeba będzie omijać aut, gdy się wyjdzie porobić coś.

Wieczorem odcedziłem porządnie stojące na kuchence kwiaty mniszka przez starą pieluchę tetrową Wojtusia i wyrzuciłem je. Pieluchę również, za usilną namową małżonki. Do pozostałego płynu dodałem cukru. Z lekkim niesmakiem patrzyłem, jak kilogramy białego proszku sypią się do garów. Nie dziwota, że zalecane dzienne spożycie powstającego w ten sposób specyfiku to najwyżej 3 łyżki. Zagotowałem ponownie, już bez przykrycia, i zostawiłem do dnia następnego.

Do wina potrzebuję 50 g korzeni mniszka. Jak to zważyć bez wagi kuchennej? Może kieliszkami do wódki postawionymi na jakiejś zaimprowizowanej równoważni? Wsypałem wysuszone i rozdrobnione korzenie do takiego kieliszka. Po zebraniu i poszatkowaniu nie zmieściłyby się. Teraz zajęły ledwo 1/3. No dobra. Uczymy się. Wykopałem 5 razy tyle korzeni. Gdyby było za dużo, mam jeszcze drugi słój.

Od pszczelarza dowiedziałem się, że nie trzeba usuwać farby ze starego ula - wystarczy ją zmatowić, pokryć impregnatem i pomalować ponownie. Uff, co za ulga!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)