niedziela, 26 maja 2013

o tym, że w drogę tylko na siedząco

Nie wiedziałem, że aż tak wykończył mnie ten tydzień. Nie zrobiłem dzisiaj niczego, spałem dwa razy w dzień, przez pozostałe godziny snułem się zaś po domu jak zombie. Porobiłem kilka zdjęć dla zilustrowania niektórych postów, ale nie chce mi się wrzucać ich do kompa. Może jutro.

Kiedyś myślałem, że życie na wsi to cisza, przyroda, wolno płynący sobie czas, wyobrażałem sobie, że mniej będę jeździł, a więcej chodził. A tu proszę: zachrzan do kwadratu, ryk silników spalinowych, a gdy przychodzi gdzieś się udać, człowiek robi tylko 10 kroków: do samochodu. Na miejskich osiedlach trzeba przynajmniej pokonać schody i dojść na parking.

Trochę oczywiście sobie żartuję - cisza jest, i to piękna. Tak samo świeże powietrze - chyba że napalę w piecu węglem - wtedy Katowice to zdrój w porównaniu z moim podwórkiem, gdzie zawsze zawiewa dym. Krzyk żurawi mam na co dzień, bociany widzę częściej niż psy, a kota mieć nie muszę - łazi po wiosce taka jedna przybłęda - przepiękna i przytulasta aż do przesady. W każdej zagrodzie nazywa się inaczej, u nas - Pani Basieńka. Taki wspólny kot. Ostatnio rzadko się tu pojawia, ale w tamtym roku, łącznie z zimą, pojawiała się zawsze, gdy robiliśmy coś na podwórku. Kupiliśmy miskę i karmę specjalnie dla niej. Nie my jedni - tak jej tyłek urósł przez ostatnią zimę, że ledwo ją poznałem.

Wracając do tematu, tylko z tym samochodem nie przesadzam. W naszej wiosce nie ma ani sklepu, ani żadnego innego miejsca, gdzie można by było pójść. Chyba że do sąsiadów na herbatkę, ale to zazwyczaj następuje rzadziej niż raz w tygodniu - jeszcze się nie zaaklimatyzowaliśmy. Póki nie wprowadzą się tu kolejni neowieśniacy, to my jesteśmy "nowi" i jeszcze obcy. Do nas nie przychodzi nikt, chyba że usilnie zapraszamy.

Wracając do tematu po raz kolejny, jest trochę tak, jak pisze w komentarzu Ela MM, oprócz tego, że naszą drogą samochód jedzie raz na 10 minut, a czasem (na przykład dziś) żadnego ruchu nie uświadczysz godzinami. Do sklepu, do znajomych, nad jezioro, gdziekolwiek: prosto do samochodu i człowiek znowu siedzi zamiast iść. A gdy nagle podczas roboty zabraknie np. odpowiedniej śruby czy - jak wczoraj - żyłki, pozostaje odłożyć wszystko na później, bo nie opłaca się z jednego powodu jechać specjalnie 10 km do miasta. Nie ma możliwości wyskoczenia z buta lub tramwajem do najbliższego sklepu. Ale cóż - coś za coś! Do życia miejskiego nie wracam - nie ma mowy!

Droga do domu

1 komentarz:

Zapraszam do komentowania. :)