Może to hormony, ale skoro zachowanie i "mądrość" zwierząt determinuje chemia i instynkty, mogę spokojnie stwierdzić, że Freya jest debilką. Trafił nam się kot idiota. Po 10 godzinach nieobecności synek sąsiadów wypatrzył wyrodną matkę na wysokim drzewie 100 metrów od domu. Nieopodal, na innej gałęzi, siedział inny kot.
Za radą znającej się na kotach sąsiadki wzięliśmy małe (jak się okazało, chłopczyka i dziewczynkę), okutaliśmy w to, na czym leżały w pudełku, i zanieśliśmy pod drzewo. Kocura wypłoszyliśmy kilkoma rzuconymi kamieniami. Zeskoczył z drzewa na miękkie zielsko naszej łąki i umknął. Ale Freya spojrzała tylko na nas z grubego konara 10 metrów nad nami, nie ruszając się ani trochę. Wyciągnąłem maleństwa wysoko do niej, aż zaczęły piszczeć. Nic. "O ty łachudro, żulu jeden!" - zaczęliśmy krzyczeć te i gorsze obelgi w kierunku zwierza, przeplatając je łagodnym "No chodź, kiciu, chodź, Freyuniu do domku, do dzieci...". Nie pomogło ani jedno, ani drugie. Stanęliśmy przed widmem konieczności ręcznego dokarmiania kotków mlekiem modyfikowanym, które zresztą już zakupiliśmy podczas specjalnej wyprawy do miasteczka. Postanowiliśmy jednak spróbować jeszcze wypłoszyć Freyę z drzewa. Sąsiadka rzuciła kilka kamieni. Jeden prawie trafił paskudę w dupsko, ale ona tylko ułożyła się wygodniej. Pomogłem sąsiadce, ciskając grube patyki, żeby trafić nie tyle kotkę, co konary i gałęzie koło niej. Żonka tuliła w tym czasie maluchy do ciepłych swych piersi, bluzgając wraz z nami siarczyście na ich matkę kretynkę.
Z tego całego rzucania gałęziami, kamieniami, gruszkami, a nawet kawałkiem spróchniałego pala od płotu i znalezioną w rowie pustą butelką po piwie wyszło tyle, że sąsiadka nadwerężyła sobie ramię i wywaliła się prosto w osty. Byliśmy, nadmieniam, trzeźwi. Ale żadne z nas nigdy wcześniej nie rzucało niczym w kota i mam nadzieję, że nigdy już nie będzie.
Mimo kilku trafień w konar i jednego prosto w tyłek, Freya siedziała sobie spokojnie i przysypiała, zwieszając dupsko i tym samym prowokując do kolejnych rzutów. Cisnąłem jeszcze kilka razy spadłe po poprzednich próbach gałązki. Odprowadzała nas wzrokiem, gdy pokazując jej, że zabieramy małe, szliśmy do nas. Sąsiadka, która odchowała już pewnie kilka pokoleń kotów, a wiele pomagała leczyć, powiedziała, że jeszcze nie spotkała się z tym, żeby kotka w tak ewidentny sposób olewała młode. Pod jej kierunkiem nauczyliśmy się karmić kotki strzykawką i pomagać im się wypróżnić, bo to równie ważna rzecz. Jeśli nasz srający dwa razy więcej niż je, przygłupi stwór nie pojawi się do pojutrza, nie wpuścimy już jej do domu - niech sobie mieszka na podwórku i w chlewie.
 |
Mój zerowy chleb. Pierwszemu też strzelę focię. ;) |
Ja tymczasem karmię zakwas. Zamiast miodu będę pozyskiwał chleb. Jeden już upiekłem - z suszonego zakwasu i na drożdżach, ale to miałem akurat pod ręką. Wyszedł taki... hmm... jak z filmów o Jezusie. Płaski. Trochę zakalcowaty. Ale pyszny! Za trzy-cztery dni piekę pierwszy "prawdziwski". Orkiszowy, bo nie znalazłem w okolicy wystarczająco dobrej mąki żytniej.