niedziela, 17 sierpnia 2014

Jak rzucałem kamieniami we własnego kota

Może to hormony, ale skoro zachowanie i "mądrość" zwierząt determinuje chemia i instynkty, mogę spokojnie stwierdzić, że Freya jest debilką. Trafił nam się kot idiota. Po 10 godzinach nieobecności synek sąsiadów wypatrzył wyrodną matkę na wysokim drzewie 100 metrów od domu. Nieopodal, na innej gałęzi, siedział inny kot.

Za radą znającej się na kotach sąsiadki wzięliśmy małe (jak się okazało, chłopczyka i dziewczynkę), okutaliśmy w to, na czym leżały w pudełku, i zanieśliśmy pod drzewo. Kocura wypłoszyliśmy kilkoma rzuconymi kamieniami. Zeskoczył z drzewa na miękkie zielsko naszej łąki i umknął. Ale Freya spojrzała tylko na nas z grubego konara 10 metrów nad nami, nie ruszając się ani trochę. Wyciągnąłem maleństwa wysoko do niej, aż zaczęły piszczeć. Nic. "O ty łachudro, żulu jeden!" - zaczęliśmy krzyczeć te i gorsze obelgi w kierunku zwierza, przeplatając je łagodnym "No chodź, kiciu, chodź, Freyuniu do domku, do dzieci...". Nie pomogło ani jedno, ani drugie. Stanęliśmy przed widmem konieczności ręcznego dokarmiania kotków mlekiem modyfikowanym, które zresztą już zakupiliśmy podczas specjalnej wyprawy do miasteczka. Postanowiliśmy jednak spróbować jeszcze wypłoszyć Freyę z drzewa. Sąsiadka rzuciła kilka kamieni. Jeden prawie trafił paskudę w dupsko, ale ona tylko ułożyła się wygodniej. Pomogłem sąsiadce, ciskając grube patyki, żeby trafić nie tyle kotkę, co konary i gałęzie koło niej. Żonka tuliła w tym czasie maluchy do ciepłych swych piersi, bluzgając wraz z nami siarczyście na ich matkę kretynkę.

Z tego całego rzucania gałęziami, kamieniami, gruszkami, a nawet kawałkiem spróchniałego pala od płotu i znalezioną w rowie pustą butelką po piwie wyszło tyle, że sąsiadka nadwerężyła sobie ramię i wywaliła się prosto w osty. Byliśmy, nadmieniam, trzeźwi. Ale żadne z nas nigdy wcześniej nie rzucało niczym w kota i mam nadzieję, że nigdy już nie będzie.

Mimo kilku trafień w konar i jednego prosto w tyłek, Freya siedziała sobie spokojnie i przysypiała, zwieszając dupsko i tym samym prowokując do kolejnych rzutów. Cisnąłem jeszcze kilka razy spadłe po poprzednich próbach gałązki. Odprowadzała nas wzrokiem, gdy pokazując jej, że zabieramy małe, szliśmy do nas. Sąsiadka, która odchowała już pewnie kilka pokoleń kotów, a wiele pomagała leczyć, powiedziała, że jeszcze nie spotkała się z tym, żeby kotka w tak ewidentny sposób olewała młode. Pod jej kierunkiem nauczyliśmy się karmić kotki strzykawką i pomagać im się wypróżnić, bo to równie ważna rzecz. Jeśli nasz srający dwa razy więcej niż je, przygłupi stwór nie pojawi się do pojutrza, nie wpuścimy już jej do domu - niech sobie mieszka na podwórku i w chlewie.

Mój zerowy chleb. Pierwszemu też strzelę focię. ;)
Ja tymczasem karmię zakwas. Zamiast miodu będę pozyskiwał chleb. Jeden już upiekłem - z suszonego zakwasu i na drożdżach, ale to miałem akurat pod ręką. Wyszedł taki... hmm... jak z filmów o Jezusie. Płaski. Trochę zakalcowaty. Ale pyszny! Za trzy-cztery dni piekę pierwszy "prawdziwski". Orkiszowy, bo nie znalazłem w okolicy wystarczająco dobrej mąki żytniej.

7 komentarzy:

  1. Dwa koty na dwóch drzewach, znaczy się chwilę wcześniej była awantura bądź momenty były. A gdyby we mnie kamieniami rzucali, też bym nie zlazł. Jak rzucają, to diabli wiedzą co jeszcze zrobią jak zlezę. Mam zabawne podejrzenie, że kawałek mięsa rozwiązałby problem dużo szybciej, ale nie mnie oceniać i z tej pozycji wnioskuję o oddalenie oskarżenia "wlazła i nie zlezie" uniewinnienie futra i odpuszczenie win.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle że Freya drzemała sobie na drzewku 10 m nad nami (dodałem info we wpisie), musielibyśmy mieć bardzo długą tyczkę, na której trzeba by było zatknąć mięso. Zresztą nie martw się, mięsem rzucaliśmy też. ;)

      A co do odpuszczenia, myśleliśmy, że sierściuch nadaje się przynajmniej do wykarmienia własnych młodych, ale niestety, wygląda na to, że potrafi je jedynie dostarczać. A i to nie bardzo, bo urodziła na łące i szukaliśmy miotu z pół godziny. Szczęście, że przed psami zdążyliśmy. Ona się w najlepszym razie do kastracji nadaje. Finda jedna.

      Usuń
    2. Kastracja brzmi jak dobry pomysł, skoro macierzyństwo z jakichś kocich powodów nie bardzo jej wychodzi. Nawet jeśli ten powód to po prostu bycie niezbyt rozgarniętym kotem. :) Frapuje mnie ten drugi kot nadrzewny. Nie wiem nic o kotach i drzewach, pewnie takie drzewo to świetne miejsce na drzemkę, za to sama koncepcja mięsa na tyczce jest super, na to nie wpadłem. Chylę czoła, bo pomyślałem o mięsie pod drzewem i naiwnej nadziei, że jak poczuje to sama zlezie :)

      Usuń
  2. Tak z doświadczenia - kotka może odrzucić maluchy, jeśli czuje ludzką rękę przy nich, tzn. jak obmacywaliście ślepaki, to nie będzie już się o nie troszczyć (a bynajmniej nie tak, jak mogłaby).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt ich nie dotykał, póki nie otworzyły oczu i nie zaczęły same łazić i próbować.
      News z ostatniej chwili: o 2 w nocy szukałem jej bezskutecznie. Wróciła rano po całonocnym łajdaczeniu się. Ma tydzień szlabanu, póki nie odkarmi kociąt, a potem do weterynarza i ciach.

      Usuń
  3. Wczoraj rano czytałem tego posta w samochodzie. Co się pokulałem ze śmiechu, to moje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Freya po prostu wie, że kotki są pod najlepszą opieką i że Wy się nimi zajmiecie. Moi rodzice też mają taką kotkę - Mięte. Na całe dnie wychodziła i zostawiała kotki z rodzicami i psem. Co do mąki na zakwas to jak już Wam się skończy ta z młyna i nie będzie Wam się chciało jechać znów do młyna to polecam mąkę z młynów warmińskich, którą można dostać w sklepach, a jest w dobrej cenie i świetnej jakości.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. :)