wtorek, 26 sierpnia 2014

Po wielkiej bibie

I oto koniec wakacji. Ostatni ich etap miał miejsce u nas w domu, gdzie od piątku do poniedziałku przebywało tylu znajomych i przyjaciół, że nawet ich nie zliczyłem. W szczytowym momencie ponad 30 osób. W sadzie stały cztery namioty, a sąsiad, który zapytał mnie, przechodząc obok majątku, co się tu u mnie dzieje, usłyszał, że stworzyłem agroturystykę i przyjechali pierwsi goście. A i tak nie wszyscy przyjechali - niektórzy nie mogli, inni nawet nie odpisali na zaproszenie, co było jedynym naprawdę przykrym aspektem całego zamieszania. Nie powiem, że nie zmęczyły nas te dni, ale było to dobre zmęczenie - dom ożył. Zupełnie inaczej mieszka się tam, gdzie przyjeżdżają dobrzy ludzie. Zresztą... dom bez gości to jak rodzina bez dzieci. Niektórzy tak wolą, ale mnie byłoby smutno, gdyby tych 100 przytulnych metrów służyło zawsze tylko nam. No i jest co wspominać, na przykład nocny spacer przez wieś ze śpiewem na ustach... (Należałoby może rzec: z darciem ryjów, ale jak tu tak mówić, skoro było pięknie?).

Teraz, po miesiącu wypraw, bycia gościem i przyjmowania gości ("To nie goście, to przyjaciele", jak powiedział jeden), oddaję się wreszcie życiu półpustelnika. Mam mnóstwo pracy i nie wiem, gdzie wcisnąć pisanie, obróbkę zdjęć i filmów z imprezy, przygotowanie nagrań do publikacji, załatwianie koncertów, oglądanie serialu (wkrótce jeszcze nowe sezony Nashville i The Walking Dead...) i granie w Banished - symulator średniowiecznej wioski, który właśnie zakupiłem. Na razie to ostatnie wcisnąłem pomiędzy północ a 3 rano, więc dzisiejszy dzień jadę na kawie.

Myślę o ludkach, którzy u nas przebywali przez ostatnie dni, czuję ich obecność i upajam się przedwrześniową, ale już jesiennawą lekko ciszą. Wrzesień przyszedł w tym roku wcześnie, wraz z odlotem bocianów. Piękny czas na rowerowe wyprawy. Ale gdzie ja je wcisnę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)