wtorek, 3 czerwca 2014

nowe sąsiadki przy ulu Wolności

Dziecinka chora i szaleje po domu, próbujemy pracować. Gdy jednak siadłem do komputera, na skrzynce pocztowej znalazłem ostateczne miksy nagrań na płytę. Gdy już je przesłuchałem, przyjechał majster Franciszek, by naprawić cieknącą grzałkę przy bojlerze w piwnicy. Zmiana grzałki zajęła mi ongiś pół dnia, a jeszcze dwóch chłopa musiało mi pomóc. Mistrz uwinął się w pół godziny i nie chciał nawet pieniędzy, bo to po drodze, a jeszcze łazienkę będzie nam robił, to mu zapłacić zdążymy. Na dodatek - co dla mnie kiedyś było normalne, ale dziś jest rzadkością - pamiętał, żeby do nas wpaść tego dnia z pomocą, choć rozmawialiśmy jeszcze przed weekendem, a potem w ferworze pracy zapomniałem mu przypomnieć. Ginący gatunek człowieka, który potrafi powiedzieć "nie", ale na którym można polegać jak na Zawiszy (też już przestarzałe powiedzenie), gdy już powie "tak". Powiem Wam jednak, że ostatnio coraz więcej takich wokół mnie. Niezgoda na bylejakość w relacjach sprawiła, że choć towarzystwo się przerzedziło, większość tych, co zostali i tych, którzy się pojawiają, darzę nie tylko sympatią, ale i szacunkiem, a czasem nawet podziwem.

Po wizycie majstra Franciszka już miałem otworzyć pliki z robotą, a tu zjawia się sąsiad pszczelarz i mówi, że u innego sąsiada wisi na drzewie rój, a on nie ma go gdzie umieścić. Ja do swojego nieużywanego ula zgubiłem gdzieś tylną klapkę (bo takie to koromysło klapkowe właśnie mi się trafiło), poza tym mam za mało ramek, ale przypomniałem sobie, że nowy znajomy z wioski nieopodal zaoferował się oddać mi swoje stare ule. Zadzwoniłem, czy to aktualne - a i owszem. Wsiadłem zatem w auto i tyle mnie komputer widział. Gdy byłem u znajomego ostatni raz, widać było siedlisko z szosy, ale pejzaż zarósł i już tylko stodoła cegliła się wśród pagórów. A stodoła jak to stodoła, niejedna taka w okolicach. Pobłądziłem przez to na pustkowiach, ale trafiłem w końcu do właściwego domostwa.

Nie wiem, ile czasu zleciało na ściąganiu od wieków nieruszanych korpusów, dennic, dachów, ramek i belek, odkurzaniu ich i sprawdzaniu. Ule wielkopolskie Ostrowskiej to były. Nigdy ich do tej pory nie rozumiałem. Ramki małe, korpusy również - może to specjalnie dla wątlejszych? A jednak jest w tym metoda. Dzięki temu, że ramki Ostrowskiej są mniejsze, można ustawiać jeden na drugim aż cztery korpusy! Pomiędzy nimi można wstawić jeszcze kratkę, przez którą robotnice przejdą, ale matka już nie. W ten sposób otrzymujemy osobne części ula: sypialnię i żłobek na dole, spiżarnię na górze. Jako że przy miodobraniu interesuje nas głównie ta ostatnia, nie musimy dzięki takiemu rozwiązaniu rozwalać pszczołom całej chałupy. Pamiętam do dziś, jak ze ściśniętym sercem patrzyłem na rozbijający się o ściany miodarki biały, bezbronny czerw z ramek pszczelarza Muchowskiego. Przy nowym ulu, który wygląda trochę jak lodówka Predom z lat 70., wystarczy - obrazowo i skrótowo to ujmując - chwycić spiżarnię, przełożyć dach niżej i w nogi!

Mój nowy-stary ul
Czekał mnie jeszcze zakup węzy w sklepie przeniesionym z ciasnego, nieciekawego budynku do starego młyna. Wysoki sufit, drewniane podłogi i futryny - najbardziej ogrodniczy z ogrodniczych sklepów. Miałem wrażenie, jakby cofnął się tam czas, i nawet nowoczesne opakowania towarów nie przekonały mnie, że to miejski sklep z XXI wieku. Węzę wtopiłem w domu w otrzymane od znajomego ramki i szło mi to znacznie szybciej niż rok temu. Cóż, nawet w grach komputerowych niewiele doświadczenia trzeba, by z poziomu 1. przejść na poziom 2., dwa razy w końcu wyższy. Co innego awans z 30. na 31. Dlatego tak fajnie i ciekawie jest poznawać nowe rzeczy, a tak trudno rozwijać umiejętności nabyte dawno temu.

Poza porządnym oczyszczeniem ula okadziłem go siarką, stawiając na dnie miskę z podpalonymi żółtymi kuleczkami. Mówię wam, nie podchodźcie nigdy tam, gdzie dymi siarka. Miałem duszności przez 15 minut. Za radą znajomego zalałem też woskiem kąty korpusów i wewnętrzne krawędzie dennicy. Powinno się to robić pewnie przy pomocy naczynia, w którym stopiło się wosk, ale ja po prostu podpalałem długą zapałką zlepione w sopel ścinki pozostałe po dopasowywaniu węzy, pozwalając, by kapiący wosk spływał wzdłuż odpowiednich krawędzi. Sparzyłem sobie przy tym palec tylko raz, prawie podpaliłem bluzę i o mało nie rozdarłem spodni ostrym kantem korpusu, ale ja zawsze przedkładałem kreatywność i spontaniczność nad zdrowym rozsądkiem. Rozwiązania mądre i wypróbowane nie tylko są nudne, ale i nierozwojowe.

Poszedłem po sąsiada. Myślałem, że zainstalujemy rój w ulu metodą klasyczną, strząsając pszczoły na ustawioną pochyło przy wylotku długą deskę (lub np. stare, spróchniałe drzwi), by za umieszczoną wcześniej wewnątrz matką powoli i dostojnie weszły do środka. Bo na ściance rojnicy znalazłem nawet matkę - pierwszy raz w życiu. W moim starym ulu Wolności nigdy jej jeszcze nie widziałem. Ale sąsiad, podobnie jak pszczelarz Muchowski, wolał bardziej bezpośrednie podejście, a ja nie wiedziałem i tak, jak matkę złapać i skłonić do zajęcia miejsca w nowym domu. Zdjąłem więc pieczołowicie przyszykowaną wcześniej spiżarnię z sypialnio-żłobka, usunąłem belki spomiędzy ramek i zrobiłem miejsce, by można było owady po prostu do ula strząsnąć. Były bardzo łagodne, jakby zagubione i zmęczone. Zapadał zmierzch, a w rojnicy przebywały już ponoć trzy dni. Ja też już byłem zmęczony, a jednocześnie zaaferowany na tyle, by nie wpaść na pomysł pożyczenia od sąsiadek jednej ramki z miodem, by nowe pszczoły miały co jeść. Jutro muszę to koniecznie naprawić, dzisiaj dam im na noc chociaż gotowego miodu. Sporo pracy czeka te pszczółki. Mnie też - kolejny weekend z głowy...

Pora kończyć dzisiejszy nadzwyczaj długi wpis i nadzwyczaj długi dzień. Dobrej nocy.

A prawdziwe zdjęcie ula będzie jutro.

4 komentarze:

  1. Dzien dobry! Zagladam tu po raz pierwszy i jak mi sie trafilo -o pszczolach. Pozdrawiam - Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fascynujące, choć nie znam się na pszczelarstwie ani odrobinę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam jak opowieści z innej planety.
    Nie podeszłabym do ula nawet na odległość 100 m :):):)
    Czytam z otwartą gębulą!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. :)