poniedziałek, 10 lutego 2020

Nie siedźcie w domu zbyt długo

Dziwna, bezśnieżna zima w pełni. Nadzieja na lepszy czas, na nowe otwarcie w życiu błyska jednak coraz częściej jak błękitne strzępki pomiędzy szarymi chmurami. Bo tutaj, na wsi, rytm pór roku bardzo się z rytmem życia synchronizuje. Niedawno miałem okazję doświadczyć tego w sposób dość nawet jak dla mnie skrajny.

Przez dwa tygodnie słońca nie było wcale. Szarość, szarość, szarość. Obowiązki nie pozwalały za bardzo wynieść głowy z domu na dłużej niż kilkunastominutowy spacer z psem. Dusza wołała do słońca i światła, tym bardziej że wrócił właśnie z naprawy aparat wielkoformatowy, który ostatnio pochłonął moje całe praktycznie fotograficzne zainteresowanie. Ale bez światła żadne to fotografowanie, szczególnie klasycznie.

Zdążyłem jeszcze wpaść z wizytą do człowieka, który od dłuższego czasu zapraszał mnie do siebie, a który ma kilka koni i puszcza je czasem na warmińskie wzgórza. Ja, wypełniając sobie bezludne wieczory grą Red Dead Redemption 2, o której może napiszę więcej, bo inspirująca się dla mnie okazała na kilka sposobów, miałem okazję uczestniczyć w sesji fotograficznej z dzikimi mustangami na ekranie. I tak mnie wzięło, że mam nową zajawkę fotograficzną. Niestety, chmury i tego dnia nie chciały odsłonić choćby skrawka nieba. A gdy to wreszcie zrobiły kilka dni później, ja już leżałem złożony gorączką. Cały okres ładnej pogody przeleżałem ledwie przytomny. Opadły mnie wszystkie demony, jakie tylko mogły: nagły brak zleceń, które jak nożem uciął po Nowym Roku, deprywacja po miesięcznym już niemal siedzeniu w domu, żal po utraconym wyjeździe na konwent fantastyki, gdzie miałem nadzieję poznać jakieś życzliwe dusze. Poczułem nie pierwszy raz, że mieszkanie na wygwizdowie upośledza mnie, odcina od życia, sprawia, że marnuję resztę najlepszych lat, a wraz ze mną dziecko i żona (która ma jednak ten dar, że jej wszędzie dobrze). Dołączył do tego lęk o los kraju rozrywanego, rozparcelowywanego i zawłaszczanego przez chciwych psychopatów i kupujący ich narrację, żądny gotówki prosty nieraz, a nieraz ostro pokręcony lud. A mnie rwało do robienia zdjęć, do drogi, do działania. Pewnej nocy myślałem, że wyjdę, jak stoję, i pójdę przed siebie, dopóki nie padnę.

Wiele mnie kosztowało uśpienie tych demonów. Dość, że cały następny dzień przespałem i prawie go nie pamiętam. Takich zmagań nie pamiętam od dawna. Przyszło jednak wstać, otrząsnąć się i opracować plan działania, wyjścia z sytuacji. Tocząca się powoli przez nieboskłon kula ziemska pomoże mi w tym, bo toczy się w najlepszym z możliwych kierunków.

Pierwszym wyjściem, bardzo konkretnym, jest... światło. Jeżeli natura nam go skąpi, trzeba radzić sobie samemu. Małżonka kupiła mi lampę słoneczną, taką jak tu. Konkretnie – fotovitę FV-10. Wygląda jak produkt medyczny, bo nim jest, choć szkoda, że nie postawiono na elegancję i estetykę. Ponoć w Skandynawii korzystanie z takich lamp to norma i ludzie wieszają je sobie zwyczajnie jako żyrandole. Oczywiście ich modele mają wygląd oświetlenia domowego. Można takie kupić i u nas, ale kosztują wielokrotnie więcej. Nic to. Światło z niej jest fenomenalne – jasne, odpowiednio dobrane, by emitować słońce, ale bez UV. Oczywiście pierwsze, co zrobiłem, to zmierzyłem je światłomierzem, żeby się przekonać, na ile ta lampa się przyda jako stałe oświetlenie do zdjęć. Bywam jednak czasem do bólu konkretny. Choć lampa to nie słońce, każdy fotograf, który zobaczy taki biały, 5000-luksowy panel, uśmiechnie się. Powiem tylko tyle, że może się uśmiechać dalej, bo uśmiech to słuszny, a światło fajne. Do świecenia sobie w oczy o poranku i przy śniadaniu, gdy wokół ciemno i ponuro, też polecam. Brak słońca przestał być problemem. Czy na dłuższą metę? Jeszcze nie wiem, ale napiszę.

Druga rzecz – ruch. Próbowałem już biegać i można się nadal ze mnie śmiać. Ale tak na serio, chciałbym jakoś wpłynąć dodatnio na własną kondycję i zastanawiam się, co tu zrobić. Pewnie zostanę przy nordic walking, odrzucając próby znalezienia kogoś, z kim można by było chodzić, wspierając się wzajemnie w kwestii samodyscypliny. Nie, koniec z takimi mitami rodem z seriali i świata przedcyfrowego. Trzeba liczyć na siebie i ewentualnie na aplikacje sportowe. Inni to mogą dać serduszko pod selfikiem z parametrami marszu. Takie czasy. Choć ja tam żadnych selfików nikomu dostarczać nie zamierzam. Serduszka i tani poklask wgapionych w ekrany ludzi nie motywują mnie w najmniejszym stopniu.

Zapełniam sobie kalendarz dni niepracujących wyjazdami, spotkaniami z najbliższymi przyjaciółmi i z ludźmi, którzy zjeżdżają się w różnych miejscach w imię wspólnych pasji i wartości. Tam jest moje towarzystwo i tam będę spędzać wolne dni. Naprzód niebiescy! Wiosna idzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)