Połowa kwietnia, przedwiośnie pomału przeradza się w pełnogębną wiosnę, więc trawska, zielsko i chwaściory już szeleszczą wesoło i wyłażą z ziemi jak hordy zombie w Walking Dead: Road to Survival. Jak tak człowiek siedzi i patrzy, to aż widać gołym okiem. Jako że staramy się być asertywni, ale nie ofensywni, wyznaczamy w tym roku wyraźne granice. Nie im (bo to by było ofensywne), ale własne (bo to asertywne). Miejsce parkowania aut wysypaliśmy drobnymi kamykami, wokół domu zaś rozkładamy agrowłókninę, gdzie wylądują różne kwiaty i zioła przez małżonkę dla odmiany pożądane. Od trawiastego podwórka oddzielać je będzie pas kamieni.
![]() |
Tu na razie jest pierdolnik, ale będzie korolowy dookolnik! |
Ale nie chce mi się drążyć. Rozczarowanie bardzo mocne małżonka przeżyła i cóż robić. Miałem w tym nie pomagać, bo to jej świat i jej przygoda być miała, ale w tej sytuacji trzeba zakasać rękawy i pomóc w realizacji marzenia o pięknie otoczonym domku. Przynajmniej kasy pójdzie mniej, choć zatrudnimy do tego jeszcze koleżankę, przy której oboje znamy się na roślinach jak alpaka na prodiżu.
I tyle na dziś. Gdy człowiek odpocznie parę dni od zawodowego klepania w klawiaturę, to aż się chce napisać coś ot tak. Podzielę się jeszcze zatem ukutym dziś podczas przewożenia kamieni starochrześcijańskim przysłowiem w wersji ocenzurowanej: Spieszmy się kopać osty, tak szybko wychodzą.
Wersja bez cenzury: Spieszmy się kopać osty, tak szybko skurwysyny wychodzą.