wtorek, 28 października 2014

Lista dyscyplin sportowych jest niepełna!

Zmagam się ze sobą. Wyciągam się na siłę na rower i ćwiczenia, staram się mniej jeść, ograniczyłem rozrywki, stopniowo więcej czasu spędzam z dzieckiem (gdy żonka się do mnie przyłączy w tej krucjacie przeciwko gnuśności popołudniowej, chętnie i z nią go pospędzam :)), szukam nowych możliwości robienia czegoś sensownego w dziedzinach, które są mi bliskie - czegoś, na co mój umysł i serce zakrzykną: "Ooooo!" i "Jupii!".

Tymczasem szkolę się sobie w robieniu ładnych obrazków w Photoshopie. W międzyczasie opracowałem concept art do przystosowanej specjalnie dla mnie wersji aplikacji Endomondo:


środa, 22 października 2014

Kotki dwa

Po sztormach, burzach, nawałnicach, szkwałach nasze oba koty - Freya i jej córa - zamieszkały w miejscu, które z samej już nazwy nadaje się najlepiej na łowisko dla kotów, czyli w kotłowni. Od momentu podjęcia decyzji o wywaleniu kotów z domu do chwili, gdy to się wreszcie udało, minął miesiąc. Rekonwalescencja po sterylizacji Frei, remont łazienki, podczas którego obie kotki latały wte i wewte podług woli i upodobania, operacja torbieli i jeszcze dłuższa rekonwalescencja - to wszystko musiało potrwać. Niestety, nasza niezbyt mądra kotka zamiast nauczyć swoje młode korzystania z kuwety, sama nauczyła się od nich załatwiania się po kątach.

Dzisiaj przyniosłem kotki do domu w nadziei, że rozprawią się z grasującą myszą, jednak po kilkunastu minutach, gdy Freya wskoczyła na szafkę i dobrała się do leżących na talerzu ciastek, żonka kazała mi wyekspediować ją razem z bogu ducha winną małą z powrotem na dwór. Cóż, pozostały pułapki...

Kotki kochają się jak wariaty - bawią się, przytulają, mruczą do siebie i nie odstępują się na krok. Urządzają nawet imprezy dla znajomych. Nie wszystkie koty są jednak mile widziane - Freya niektóre z nich przegania z dzikim wrzaskiem. Grunt, że możemy wreszcie cieszyć się z ich obecności - w domu zaczęło wreszcie pachnieć domem, a nie wiadomo czym.

Tymczasem piękne lato w barwach jesieni właśnie się skończyło. Zdążyłem jednak zrobić jeszcze to zdjęcie.

czwartek, 16 października 2014

Proste jest piękne

Pieczeniu pierwszego chleba pszennego towarzyszył armagedon - zaczyn był wszędzie - na blacie, na podłodze w kuchni, w przedpokoju i w sypialni, dokąd poszedłem z miską w uwalanych rękach i torbą mąki w zębach, by żonka dosypała jej trochę do ciasta, w zlewie, koło zlewu, na kranie. Zbyt długo dałem też ciastu rosnąć, a dodałem odrobinę drożdży, bo zakwas był jeszcze młodziutki. Ciasto wylało się więc na krzesełkową poduszkę, na której stało przy kaloryferze, i znowu na podłogę.

Efekt końcowy przerósł za to moje najśmielsze oczekiwania - chleb okazał się po prostu przepyszny! A to przecież tylko mąka, woda, troszkę drożdży i soli. Przemysł spożywczy wraz ze swymi polepszaczami, emulgatorami i aromatami identycznymi z naturalnymi sprawił, że zapomnieliśmy o tym, jak dobre jest zwykłe, proste, naturalne jedzenie - niepryskane jabłko z sadu, domowy chleb, groszek z ogródka. Może tak samo jest też z życiem? Wprowadzamy doń tyle elementów ulepszających, mających uczynić je przyjemniejszym, szybszym, bardziej efektywnym... Czy tym samym nie psuje się jednak smak? Kto pamięta smak prostego życia bez internetów, telewizorów, ładowarek, warsztatów samochodowych i kreatorów instalacji?

czwartek, 9 października 2014

Jak legalnie palić trawę

Czuję się normalnie jak strażak Sam. Sam sobie winien. Jarać trawę w podkoszulce, myśleć, że po podpaleniu stogu spłonie tylko stóg... Szkoda słów. Ale błędy są po to, by się na nich uczyć i jeszcze przekazać trochę świeżo nabytej wiedzy innym. (Acha, nie, tu nie chodzi o blanty - te póki co są nielegalne i tyle).

Przed paleniem krajobraz był ładniejszy.
Odwrotnie niż to bywa w przypadku trawy nielegalnej. ;)
Co zrobić, gdy po skoszeniu łąki pozostaje na niej masa całorocznej trawy, a nie można liczyć na odpłatną i nieodpłatną pomoc okolicznych rolników? Jeśli trawy nikt nie chce wziąć, trzeba ją spalić. Oczywiście należy to zrobić bezpiecznie i nie łamiąc przepisów. Jak? Jako ognisko. W moim przypadku dokładnie 8 ognisk.

Przede wszystkim dzień musi być bezwietrzny lub prawie bezwietrzny, inaczej ogień może być nie do opanowania. Zadziwiające i trochę przerażające jest to, jak od jednej rzuconej w stóg zapałki w kilkanaście sekund powstaje trzymetrowy płomień. Należy też pamiętać, że ze względu na temperaturę do takiego ognia nie zbliżymy się nawet na kilka metrów, póki się nie wypali. Warto zatem zadbać o odpowiednie zabezpieczenie terenu. I o zabezpieczenie siebie - podkoszulka nie uchroni nas przed temperaturą w razie konieczności zduszenia jakiegoś płomyka blisko głównego ognia. Warto założyć na siebie coś grubego i oczywiście niepalnego.

Przede wszystkim  wokół stogu nie powinno być suchej trawy - należy ją zgrabić, żeby nie zajęła się ogniem. Poza tym jeżeli mamy podłączony do kranu wąż, który sięga do stogów, właściwie mamy problem z głowy. Stoimy sobie i w razie czego polewamy, gdzie trzeba. Ale ja nie miałem tak łatwo. Miałem wiadro wody i widły. Widłami można dusić mniejsze płomyki rozpełzające się po ziemi i niszczące teren, który powinien pozostać nienaruszony. Ale uwaga - trudno jest podejść i zgasić płomyk od tej strony, w którą wieje nawet lekki wiatr - uniemożliwia to gorąco bijące od płonącego stogu i gęsty dym. Kolega Paweł, były strażak, poleca obsypać wcześniej każdy stóg ziemią - małe języki ognia nie powinny się przedostać. Jeśli mamy dużo folii i zbliża się ulewa, możemy przykryć stogi, a palenie rozpocząć, gdy deszcz ustanie - teren wokół będzie mokry i trudniej mu będzie się zająć. Jednak przy takim wielkim płomieniu, jaki bije ze stogu, woda szybko paruje i to, co było mokre od deszczu, szybko może stać się suche i łatwopalne. Ziemia wydaje się najlepszym pomysłem.

Trzeba też się upewnić, czy w odległości mniejszej niż ok. 10 m od stogu nie ma zabudowań, drzew, chaszczy itp. obiektów mogących łatwo złapać ogień. Płomienie rozchodzą się dość szybko, szczególnie w kierunku wiatru. A ten może nagle zmienić kierunek. Wystarczy jeden podmuch z innej strony, a żywioł rozprzestrzeni się tam, gdzie się tego nie spodziewamy. Lepiej przenieść siano gdzieś indziej.

Stóg warto nieco rozgrzebać przed podpaleniem, żeby siano nie dusiło się w środku, bo zrobi się wielka, czarna, rozżarzona buła. Taką bułę można rozgrzebać też później, gdy płomienie się dotlą - powinna się wówczas rozpalić od własnego żaru.

Po całej akcji zostają na łące wypalone placki, na których najchętniej wyrastają osty. Dlatego warto jednak oddać trawę komuś, jeśli jest taka możliwość.

wtorek, 7 października 2014

Narobiłem kwasu!

W międzyczasie jeszcze jeździmy po Warmii.
Zawsze staram się zabłądzić.
Czas kręci się niewiarygodnie. Rolnicy narzekają na brak opadów, ale pomijając suchość, taka pogoda jak w tym roku mogłaby być zawsze. Krótka zima, piękna wiosna, ciepłe lato, złota jesień - najpiękniejsza pora roku na Warmii. 

A co ja robię, kiedy nie piszę bloga? (Ostatnio nie piszę, jak zresztą widać). Ano, pracuję, nagrywam z zespołem piosenki na mikrofon i kamerę, montuję i obrabiam powstały materiał, gram, śpiewam, piszę felietony do nowopowstałego lokalnego czasopisma (tutaj można zapoznać się z treścią pierwszego numeru i miedzy innymi moim tekstem), piszę prozę, czytam odnalezione w gminnej bibliotece "Dzieci Jerominów" Wiecherta, których nikt nie pożyczał od - o ile dobrze pamiętam - 1995 r., załatwiam koncerty, walczę z uzależnieniem od Candy Crush Sagi, a gdy już jestem wieczorem zmęczony tym wszystkim, gram w długo wyczekiwane gry, których premiery przypadają akurat na tę jesień. Są wśród nich produkcje, nad którymi ślęczałem całymi dniami jako członek ekipy lokalizacyjnej - część tekstów przechodziła przez mój warsztat redakcyjno-korektorski, ale mimo że znam fabułę, gra się znakomicie. Wystarczy powodów, przez które trudno czasem znaleźć czas lub siłę na kolejny wpis? Chciałbym coś skrobnąć raz na dwa dni, ale nie wychodzi.

Siedzę nad kuflem mojego pierwszego kwasu chlebowego. Oczywiście na bazie chleba na zakwasie własnego wypieku. Myślałem, że produkcja tego napoju jest trudniejsza, a tu proszę - przepisy, które łatwo znaleźć w sieci są proste, a rezultaty... cóż, chyba niewystarczająco dokładnie wycisnąłem chleb i kwas wyszedł trochę wodnisto-drożdżowy. Ale orzeźwia lepiej niż cokolwiek! Druga partia wyjdzie znacznie lepsza.

Okazało się, że Majster Franciszek, który remontuje wciąż naszą łazienkę (będzie piękna!), też lubi kwas chlebowy. Całe szczęście - pomoże mi skonsumować pierwszą średnio udaną partię.