wtorek, 17 czerwca 2014

Na własnych błędach

Przeszkadzałem pszczołom w czwartek (miodobranie) i dzisiaj (porządki). W czwartek dostałem dwa żądła, dzisiaj cztery albo pięć. Należało mi się.

Gdy zajrzałem do ula, by znaleźć plastry z miodem i zabrać je do pożyczonej od życzliwego sąsiada miodarki, zastałem tam burdel straszliwy. Połowa plastrów była dwa razy grubsza niż powinna, pszczoły zrobiły jeden dodatkowy do połowy wysokości. Pszczół było zatrzęsienie, rodzina odnowiła się z nawiązką. Na ramkach znalazłem mnóstwo czerwiu, miodem wypełniły połowę jednej ramki i po ok. 20% trzech innych. Zabrałem do kręcenia dwie, bo na pozostałych było dużo maleńkich pszczółek (część się właśnie wygryzała).

Wszystko przez błędy, które popełniłem. Wymieniam ku przestrodze te, o których już wiem, bo sam do tego doszedłem:
  1. Powinienem był dokładnie pozatykać belkami uliczki, a jeśli - tak jak chciałem - urządzić pszczołom sufit z powałki, zatroszczyć się o porządną, a nie o nierozciągnięty kawał płótna.
  2. Nie powinienem był przegapić momentu, gdy wygryzł się pierwszy czerw, żeby zabrać ramki, w których dojrzewał. Byłoby teraz mniej pszczół (aż dziw, ze się jeszcze nie roją!), a więcej miodu.
  3. Powinienem był pierwsze miodobranie urządzić, gdy skończyły się pierwsze pożytki, czyli w naszym przypadku rzepak. Żółć z pól znika, znaczy że trzeba szykować się do akcji.
Zabierając ramki, popełniłem kolejne błędy - rozjuszyłem pszczoły, strząsając je wprost do ula. Brak belek między ramkami nie pomógł - zaalarmowałem wszystkie, nie tylko te z ramki. Skutkiem tego musiałem zamknąć ul i uciekać. Z dwóch słabo wypełnionych miodem ramek ukręciłem ledwie dwa słoiczki. Jedną ramkę oddałem (teraz wiem, że powinienem był poczekać do wieczora), drugą zostawiłem.

Noc była bardzo zimna, i nieliczny czerw na zostawionej poza ulem ramce chyba zmarzł. Rano usunąłem komórki z larwami z ciężkim sercem i myślą, że zupełnie się do tego nie nadaję. Ze względów pogodowych i czasowych wróciłem do ula dopiero dzisiaj. W międzyczasie dokształciłem się teoretycznie i wiedziałem już, co na początek mogę zrobić. 

Przygotowałem trochę belek i zacząłem ściskać gniazdo, usuwając wprzódy nadmiar wosku z wierzchu. Nie podobało się to mieszkankom, oj, nie podobało. Ale póki co, działał dym z podkurzacza. Z zatkanymi uliczkami - czasem jedną belką, czasem dwoma przy najgrubszych plastrach - miałem spokój - te pszczoły będą mnie już miały w głębokim poważaniu - tak przynajmniej myślałem. 

W pewnym momencie podkurzacz przestał wystarczać. Gdy w środek gniazda wsuwałem ramkę z nową, niezabudowaną węzą (żeby dać pszczółkom więcej powietrza i żeby zająć je na jakiś czas, by nie myślały o zabieraniu manatków i wyrajaniu się), całkiem spora gromadka uniosła się z gniewnym brzęczeniem i zaczęła ciskać się wokół mnie, by mnie przegonić. W tym momencie podkurzacz wygasł. Nie wiem, czy bardziej z poczucia, że już prawie koniec zabiegów, czy z poczucia winy i podświadomej chęci ukarania się za te wszystkie zaniedbania, nie wróciłem do chlewika, by rozpalić próchno na nowo, tylko zostałem. I trafiłem na wspomniany wcześniej dziki plaster. 

Nie odważyłem się wyciągnąć go gołą ręką - użyłem dłuta i belki. Czerw trutowy i robotniczy. Zakopałem plaster, również z ciężkim sercem, choć akurat z nadmiarem czerwiu trutowego tak się robi - zbyt duża liczba trutni nie sprzyja rodzinie.

Wróciłem do ula i wtedy zaczęły atakować. Szybko dokończyłem zakrywanie uliczek ramkami, ale w powietrzu unosiła się już chmara wściekłych kobiet. W ciągu kilku sekund dostałem kilka żądeł w środkowy palec prawej ręki, zamknąłem ul daszkiem i uciekłem. Goniły mnie aż na podwórko. 

Doświadczony w pszczelarstwie tata sąsiadki obiecał zajrzeć do ula wkrótce. Pewnie dowiem się o jeszcze kilku błędach. Roboty nie koniec - trzeba w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób przyciąć plastry w ramkach, żeby mogła oddzielać je tylko jedna belka. 

Gdy już się uda, popytam chyba, kto by chciał przygarnąć mój ul. Szkoda pszczół. Nie muszę mieć predyspozycji do wszystkiego, a do pszczelarstwa najwyraźniej nie mam.

I niech mnie nikt dziś ani jutro nie wkurza. Gdy pokażę z bliska "fucka", odrzuci człowieka na 100 metrów.

2 komentarze:

  1. Wszystkie domowe produkcje - tak, ale razem z Sebastianem doszliśmy do wniosku, że miód to zawsze będziemy kupować, bo to nie dla nas, jestem jedną z pewnie nielicznych wieśniar, która boi się owadów w dużych ilościach i tyczy się to zarówno mrówek, komarów, jak i pszczół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po miodek nie tylko Natalię i Sebastiana , ale wszystkich smakoszy lubiących małe co nieco zapraszam do mojej pasieki , lub do mojego sklepu http://pasieka24.otwarte24.pl/Miod

      Usuń

Zapraszam do komentowania. :)