czwartek, 10 kwietnia 2014

Nie lubię

To pierwszy utwór Jacka Kaczmarskiego, którego intencjonalnie i z uwagą wysłuchałem. Było to piętnaście lat temu w samochodzie rodziców. Stary walkman obracał kasetę "Krzyk" z wypożyczalni audiowizualnej w Chełmie, skąd po kolei pożyczałem wszystko, co stało na półce "poezja śpiewana". I chociaż tekst ma swoje źródła w twórczości Włodzimierza Wysockiego, myślę, że stanowił też autoportret pana Jacka - w końcu znalazł się na początku pierwszej płyty traktowanej jako solowa.

Mnie piosenki z tamtego okresu twórczości Mistrza pomagały wyładowywać i oswajać gniew. Były moim emocjonalnym towarzyszem. Dawno zapomnianym - przez całe lata nie sięgałem po nagrania, choć od czasu do czasu gram i śpiewam te utwory. Dzisiaj, gdy mija dziesiąta rocznica opuszczenia tego padołu przez pana Jacka, wiedziony tęsknotą za tym, co dla mnie jego twórczość oznaczała, zabrałem do samochodu składankę, by posłuchać dawno niesłuchanych piosenek w drodze do przedszkola, skąd zabierałem synka. Na "Nie lubię" - utworze chętnie przeze mnie słuchanym, ale nigdy specjalnie nie adorowanym, zatrzymałem się i przesłuchałem go dwa razy. Czując, że emocje płyną znowu - tak jak przed laty, podgłośniłem i wykrzyczałem tekst razem z nagraniem. I wiecie co? To jest też mój portret.


Mieszkając na wsi, spotykam mniej ludzi, relacje kulturowo-cywilizacyjno-społeczne dotyczą mnie w sposób dość ograniczony i daleki. A jednak pewne ugrzecznienie w kontaktach z przypadkowymi ludźmi czy urzędnikami stało się moim nawykiem. To pewna na wpół podświadoma strategia utrzymania świętego spokoju w przestrzeni własnego umysłu. Ani to dobrze, ani źle - jakąś maskę każdy z nas na obliczu nosi. Czując jednak podczas samotnej wycieczki opustoszałymi dróżkami Warmii, jak ta piosenka wdziera się we mnie i przyjemnie wsiąka w plastikową zbroję ugrzecznienia, odkryłem w sobie na nowo kilka rzeczy dawno zapomnianych.

Kiełkują one teraz jak pierwsze pączki na jabłoniach w naszym sadzie. Jest cicho. Tylko ja i pejzaż. Cieszę się, że tu jestem. Że mogę krzyczeć, że "nie lubię" na cały głos. I że przydrożne wierzby w ogóle nie pojmują, o co mi w tym krzyku chodzi.

Panie Jacku, wielu tęskni. Każdy na swój sposób. Za Panem, za piosenkami - zarówno tymi starymi, jak i tymi, których nie zdążył Pan napisać.

3 komentarze:

  1. Wychowałam się na Wysockim i Biczewskiej, Kaczmarskiego odkryłam dopiero później, w Gorcach. I chyba dlatego wolę oryginały w wykonaniu Wołodii, chociaż "Mury" to klasyk sam w sobie. "Ja nie lubliu" też wykrzykiwałam ;-))

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi Kaczmarskiego "pokazała" polonistka w szkole i od tej pory wraz z moim przyjacielem, z którym mam kontakt do dziś (mieliśmy wtedy po 13 lat) spotykaliśmy się na wspólne słuchanie płyt, albo wracaliśmy (to jak już byliśmy trochę starsi) nocą z olsztyńskich knajp i krzyczeliśmy (bo śpiewanie to to chyba nie było) głośno jego teksty. "Nie lubię" też pojawiało się często. Wtedy nie przeszkadzało nam że nie tylko wierzby nas świetnie słyszały, ale i pół miasta...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najfajniej ryczy się na głos po nocy "Koniec Wojny Trzydziestoletniej". Nieraz wracając z lasu koło Chełma po opróżnieniu kilku butelek wina nuciliśmy, że "oddział wlecze się osobliwy" (swoją drogą dobra nazwa zespołu - Odział Osobliwy :)), a przy "O msze, o odpusty, o świętych - tak jest!" zaczynało się dzikie pogo. Dlatego właśnie jedna z dróg na przedmieściach zwana jest przez wtajemniczonych "stratowaną dziedziną Bawarów". :)

      Usuń

Zapraszam do komentowania. :)