wtorek, 29 kwietnia 2014

Wkurzanie pszczół

W głębi komórek - maleńkie pszczółki
Przegląd wiosenny dokonany. Trochę zbyt późno - cztery ramki, na których zimowały pszczoły, zostały przez nie wykorzystane do cna. Z jednego zwisały dwa dodatkowe plastry. Tkwiły w nich larwy pszczół, czyli popularnie zwany czerw. W jednym niezasklepiony na drugim częściowo zasklepiony. Przesunąłem wszystkie ramki na tył ula, usunąwszy wprzódy ociepleniowe ze sklejki i styropianu, które zrobiłem i założyłem jesienią. Z przodu włożyłem nowe ramki ze świeżą węzą. No, nie do końca świeżą, bo wtopioną rok temu.

Zauważyłem też na dnie ula wielką stertę pyłku. Chyba pszczółki nie miały do tej pory gdzie go upychać. Cóż, muszą się spieszyć z budową spiżarni, bo czerwiu sporo i wygląda na to, że do jesieni rodzinka się całkiem odrodzi, by w kolejną zimę wkroczyć w pełni sił. Powiem wam, że to jednak daje sporo radości.

Przegląd udało mi się wykonać spokojnie i bez stresu, ponieważ koło mnie stał dymiący dziarsko i pewnie podkurzacz. Pierwszy raz udało mi się go porządnie rozpalić dzięki temu filmikowi. Ech, mieć dziadka pszczelarza, który by wszystkiego mnie nauczył... Cóż, może ja nim zostanę dla swoich wnuków, o ile będą chciały.

Skoro już i tak zestresowałem pszczoły przeglądem, postanowiłem jeszcze wykosić zielsko wokół ula. Oczywiście nadal mając na sobie kombinezon i kapelusz. Wciąż pamiętam, jak w zeszłym roku wkurzona robotnica użądliła mnie dwie godziny po takim zabiegu. Przy okazji pozbyłem się suchych badyli po zeszłorocznych ostach, łopianie i rzepaku.

Moja podkaszarka (Stihl FS 40) chociaż mała i - w kontekście koszenia łąki - nazwana przez sąsiada rolnika popierdółką działa znakomicie, pewnie i bezawaryjnie. Co firma to firma. Kosiarka - do tej pory niezawodna  NAC X510 VHY - wylądowała w serwisie, a sad skosił nam wczoraj inny sąsiad przy pomocy własnego sprzętu. Tak czy inaczej daliśmy radę i trawkę mamy króciutką. Za to codziennie musimy podlewać moje wierzby i 70 krzewów, cośmy je posadzili niedawno. Rzadko kiedy czekam na deszcz, ale mogłoby popadać. Najlepiej nocami - co noc sześciogodzinna gęsta mżawka od północy, a potem piękne słońce. I tak aż do jesieni...

A propos pszczół jeszcze, oto znakomita piosenka jednego z najwybitniejszych moim zdaniem neowieśniaków - barda pszczelarza, Jana Krzysztofa Kelusa, który choć już od niemal 30 lat nie występuje, wymieniany był jako jeden z mistrzów przez Jacka Kaczmarskiego i wielu innych, słynniejszych pieśniarzy. Wykonanie moje.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Brejking Sandej njus

Sypialnia prawie skończona. Jeszcze tylko kule (!) i biurko, które przywiozą nam kurierzy. Oprócz zasuwania przy tym miniremoncie odebrałem wczoraj z naprawy rower i dziś rozpoczęliśmy śmiganie. Krótkie, bo po zimie muszą nam odrosnąć mięśnie. Gdy wracaliśmy, spotkaliśmy na łące koło sąsiadów bociana, a sto metrów od naszego majątku dwa żurawie (na zdjęciu) i - jak potwierdziła na Fejsie Martynka - próbującą odpędzić je stamtąd czajkę.

Wieczorem wpadła Ania z Blanek z córką i z kolegą. Myśleliśmy nad udźwiękowieniem jej filmiku. Już prawie umiem grać na gitarze polkę. Niespożytej energii kobieta, zielarka z własną, wolnostojącą pracownią, która dopiero się co prawda buduje, ale gdy tylko stanie, z pewnością będzie wyglądać, jakby stała tam od wieków.

Kosiarka działała, ale znów nie działa. Jutro będę się z nią ponownie siłował. Muszę zrobić też coś z osami, które zalęgły się w szparach między cegłami chlewika i znów stanowią zagrożenie dla pszczół. Pszczołom też wypadałoby wreszcie poszerzyć gniazdo i dodać nowych ramek. Żeby im się chciało budować nowe plastry, stare przeniosę z tyłu ula na mniej wygodne miejsce. I szybko ucieknę, zanim się zorientują, ile im roboty narobiłem.

Na koniec przestroga: nie wierzcie w ciepło ciepłego światła LED-owego. Światło LED-owe jest zimne jak piwnice szpitala.

sobota, 26 kwietnia 2014

Pełną parą

Wróciliśmy z okołowielkanocnych wojaży i zamiast płowego półpustkowia, które zostawiliśmy wokół chałupy ukazała się naszym oczom zielona kipiel pełna wszelkiego życia. Zaledwie w tydzień krajobraz zmienił się nie do poznania. Najbardziej rozrosła się oczywiście ta roślinność, którą przeważnie przycinamy lub plewimy, a najmniej ta, którą specjalnie zasadziliśmy. Ale cóż - nie przypadkiem ta pierwsza rośnie sama, a drugą trzeba sprowadzać. Choć gdyby zamiast pokrzyw, perzu i ostów wyrastały sobie tu i ówdzie kępki nasturcji i bratków, a tam, gdzie łopian, strzelały w górę róże lub chociaż krzewuszka...

Dzięki naszym wspaniałym sąsiadom roślinki zasadzone otrzymały odpowiednią ilość wody, a Freya - pokarmu. Choć ponoć zwiała na dwa dni nie wiadomo gdzie. Gdy wróciliśmy, pokazała się od razu, cała obdrapana i pokiereszowana. Cóż, chyba lubi na ostro. Ciekawe, kiedy będą małe...

Kosić trzeba oczywiście już, teraz, wczoraj. I oczywiście kosiarka nie działa. Co roku to samo... Poza naglącymi sprawami zawodowymi mam też inne zadanie - urządzić schowek w sypialni. Oddzielamy jedną trzecią pomieszczenia przy pomocy zasłon - będzie przytulniej i cieplej, po co nam dwudziestometrowy pokój do spania? Za zasłoną będzie, a właściwie już jest, bo dziś w ekspresowym tempie go zamontowałem, stelażowy regał na graty, nieużywane ubrania, odkurzacz i wszystko, co do tej pory wala się na widoku, choć piękne nie jest. Na dodatek żonka nakupowała innych elementów wystroju i sypialnia będzie ponoć piękna.

Zobaczymy jutro!

środa, 16 kwietnia 2014

Sielsko anielsko rozplenia się zielsko

Naprzychodziło wczoraj i dzisiaj nam roślinek w paczuszkach. Tam, gdzie teraz jest ściernisko, wkrótce będzie uroczysko. Dereń biały, żarnowiec, krzewuszka, migdałek, irga, mikrobiota i jałowiec - a to wszystko na teren, który na razie muszę kosić. Oby się szybko nowe, oficjalne zielsko rozpleniło, pożarło pokrzywy, perz oraz inne badziewie z trawą włącznie i zarosło brzydką ruinę w rogu podwórka, której do tej pory nie udało nam się pozbyć.

Tymczasem już pokrzywy stają wyżej trawy w skupiskach znacznie silniejszych niż rok temu i znacznie bliżej domu. Żonka wykopała dziś spore zbiorowisko i będzie sadzić kwiatki. Wzięło ją chyba rzeczywiście na upiększanie otoczenia. I cudnie - co to za baba, co tylko w domu sprząta, nie? ;)

Gdybyśmy mieli obok las, wspaniale by było wyprowadzić z niego knieję pięknym klinem aż na podwórko - to byłby klimat! Ale i zamówione roślinki powinny dać radę. Jutro z pomocą sąsiada sadzimy. Mnie czeka też pierwsze w tym roku koszenie pozostałej połaci - podwórka i sadu.

Jadąc dziś do przedszkola po niunia, czułem się jak w jakimś słodkim filmie o sielskiej przyrodzie. Ale jak tu się nie czuć, skoro zajączki hasają po łące, żuraw przelatuje majestatycznie kilkanaście metrów nad szosą, a po naszej łące, która pomału zaczyna kwitnąć, przechadza się bociek?

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

rozkminy spod wierzby

Warm to członek pruskiego plemienia Warmów. Warmiak to polskojęzyczny mieszkaniec Warmii posługujący się gwarą warmińską, obecnie w zaniku. A mój syn to kto w takim razie? Warmianin?

To pytanie skłoniło mnie do otwarcie Bloggera i napisania czegoś dzisiaj na blogu, ale napiszę o czymś innym. Przestawienie ławki pod wierzbą na drugą stronę drzewka okazało się strzałem w dziesiątkę - teraz, gdy siedzę na niej, zamiast widoku na chałupę i kawałek drogi mam przed sobą pola i łąki, wstęgę wiejskiej szosy w oddali, a na horyzoncie las, za którym chowa się jezioro. I najpiękniejsze niebo na świecie nad tym wszystkim. Nic, tylko siedzieć, żłopać piwsko i dumać!

Chciałem jeszcze zrobić ławkę do nowego, białego stołu, bo nikt jakoś nie chciał go kupić. A sprzedać chciałem za równowartość dwóch taboretów... Jak zwykle zabrakło odpowiednich wkrętów. Mam niby z 15 rodzajów wszelkiego śrubowatego badziewia, a zawsze czegoś brakuje. Ale nic to - skopałem żonce ogródek, w tym roku coś mocno energia agrarna w niej kipi, zobaczymy, czy warzyw starczy na dłużej niż tydzień.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Nie lubię

To pierwszy utwór Jacka Kaczmarskiego, którego intencjonalnie i z uwagą wysłuchałem. Było to piętnaście lat temu w samochodzie rodziców. Stary walkman obracał kasetę "Krzyk" z wypożyczalni audiowizualnej w Chełmie, skąd po kolei pożyczałem wszystko, co stało na półce "poezja śpiewana". I chociaż tekst ma swoje źródła w twórczości Włodzimierza Wysockiego, myślę, że stanowił też autoportret pana Jacka - w końcu znalazł się na początku pierwszej płyty traktowanej jako solowa.

Mnie piosenki z tamtego okresu twórczości Mistrza pomagały wyładowywać i oswajać gniew. Były moim emocjonalnym towarzyszem. Dawno zapomnianym - przez całe lata nie sięgałem po nagrania, choć od czasu do czasu gram i śpiewam te utwory. Dzisiaj, gdy mija dziesiąta rocznica opuszczenia tego padołu przez pana Jacka, wiedziony tęsknotą za tym, co dla mnie jego twórczość oznaczała, zabrałem do samochodu składankę, by posłuchać dawno niesłuchanych piosenek w drodze do przedszkola, skąd zabierałem synka. Na "Nie lubię" - utworze chętnie przeze mnie słuchanym, ale nigdy specjalnie nie adorowanym, zatrzymałem się i przesłuchałem go dwa razy. Czując, że emocje płyną znowu - tak jak przed laty, podgłośniłem i wykrzyczałem tekst razem z nagraniem. I wiecie co? To jest też mój portret.


Mieszkając na wsi, spotykam mniej ludzi, relacje kulturowo-cywilizacyjno-społeczne dotyczą mnie w sposób dość ograniczony i daleki. A jednak pewne ugrzecznienie w kontaktach z przypadkowymi ludźmi czy urzędnikami stało się moim nawykiem. To pewna na wpół podświadoma strategia utrzymania świętego spokoju w przestrzeni własnego umysłu. Ani to dobrze, ani źle - jakąś maskę każdy z nas na obliczu nosi. Czując jednak podczas samotnej wycieczki opustoszałymi dróżkami Warmii, jak ta piosenka wdziera się we mnie i przyjemnie wsiąka w plastikową zbroję ugrzecznienia, odkryłem w sobie na nowo kilka rzeczy dawno zapomnianych.

Kiełkują one teraz jak pierwsze pączki na jabłoniach w naszym sadzie. Jest cicho. Tylko ja i pejzaż. Cieszę się, że tu jestem. Że mogę krzyczeć, że "nie lubię" na cały głos. I że przydrożne wierzby w ogóle nie pojmują, o co mi w tym krzyku chodzi.

Panie Jacku, wielu tęskni. Każdy na swój sposób. Za Panem, za piosenkami - zarówno tymi starymi, jak i tymi, których nie zdążył Pan napisać.

środa, 9 kwietnia 2014

w przerwie od pracy

Wiedźmin jako metaforyczny obraz redaktora, absolwenta studiów humanistycznych - do tej pory nigdy w ten sposób nie interpretowałem tej postaci. A tu proszę:


A ja co? Dobry fachowiec od polbruku cieszy się szacunkiem, a korektora ledwo tolerują. Nie przeszkadzają im ghule-wogule, zdania potworki, złośliwe chochliki drukarskie i podgryzające sens przecinki w nieodpowiednich miejscach. Egzaminy, mutacje (tyle alkoholu, co się podczas studiów wchłania nie może pozostawać bez wpływu na organizm), obrona pracy, pięć lat z co najwyżej marnym doświadczeniem zawodowym... I kilkanaście złotych za stronę.

A zmieniając temat, wciąż podziwiam twórców gier o Wiedźminie, że potrafili więcej wycisnąć z komputerowych kukiełek bez mimiki niż nasi filmowcy z prawdziwych lokacji i z aktorów. Te gry to jak do tej pory jedyna adaptacja sapkowszczyzny godna książkowego pierwowzoru.

środa, 2 kwietnia 2014

kotka wierzbowa (jedyna żeńska)

Nasza kotka Freya jest piękna, ale strasznie głupia. Po wielokroć dostawała niechcący kopa w durny łeb, bo musiała przebiegać dokładnie przez punkt, gdzie szedł już ktoś z nas. Ale dzisiaj pobiła rekord. Kopałem na granicy majątku doły, w które wsadzałem półtora-dwumetrowe wierzbowe gałęzie, by wyrosły z nich piękne drzewa (tak, sadzenie wierzb jest właśnie takie proste), gdy dokazujące koło mnie zwierze znalazło się tuż pod szpadlem, z którego wysypywałem ziemię. Otrząsnęła się i dalej latać w kółko. Ponoć warto mówić do roślin i zwierząt, by w ten sposób budować z nimi więzi, powiedziałem więc: "Sp...aj, głupi kocie, bo zaraz ciebie, k...a, zasadzę". Ale nie pomogło, bo kilka chwil potem Freya znalazła się dokładnie na dnie prawie metrowego dołu. Ledwo przyhamowałem pełną ziemi łopatą, którą właśnie miałem zasypać gałąź. Kotka w mgnieniu oka wyskoczyła z dołu, ale i tak wybrudziła białawe (niegdyś białe...) futro. Pogoniłem ją w cholerę. Boję się, że gdy wpadnie jej do głowy, by wychodzić na asfalt, od razu skończy pod kołami. Nie jest ślepa, owady łapie bezbłędnie. Szczególnie pszczoły...