niedziela, 16 lutego 2014

skrzypce, las i mrok

Wróciłem z Gdańska, gdzie na szczęście nie musiałem łazić po zatłoczonych ulicach i stać w korkach, tylko mogłem siedzieć całymi dniami w dźwiękoszczelnej piwnicy nad nagraniami. Trochę się zaraziłem nieamerykańskim folkiem dzięki naszej skrzypaczce, a właściwie dźwiękom, które wydobyła z instrumentu na potrzeby naszej płyty. To jest coś - zaszczepić komuś zainteresowanie jakąś muzyką, w ogóle o niej nie mówiąc.

Las nasz, czyli być to również mieć, tylko inaczej.
I nieskończenie więcej.
Śniegu nie ma, wszędzie błoto, ja chcę do lasu i jutro chyba się w końcu wybiorę. Stęskniłem się za moją Warmią przez trzy dni. Szczególnie że czuję ją teraz bardziej - dodatkowo przez pryzmat wyobraźni. Zawsze tak było ze mną - Bieszczady pokochałem niegdyś nie tylko przez wyprawy, ale i przez utwory Wojtka Bellona, wiersze Harasymowicza i piosenkę turystyczną, a Mazury przez piosenki Kelusa (choć to nieoczywisty trop) i Andrzeja Garczarka, a także przez prozę Zbigniewa Nienackiego. A teraz sam wymyśliłem świat i opowieść, która dzieje się tutaj. I działa. Słyszę mowę przydrożnych drzew i nocnego nieba, które przelewa się przez nie. Dziś brzmi ta mowa w mojej głowie dźwiękami skrzypiec.

Luty to pora mroczna na Wygwizdowie i sprzyjająca ponurym myślom. Daje się to wyczuć w Waszym odzewie na poprzedni wpis. Dziękuję za merytoryczne (nie licząc jednego) komentarze. Widać, ze każdy, kto coś odnajduje w wywiadzie z Królem, odnajduje coś innego, zgodnego z jakąś częścią siebie. I dobrze. Ja w apokalipsę akurat niezbyt wierzę. Jeśli nawet musi kiedyś nadejść, to równie dobrze może to być teraz, jak i za kilkaset lat. Od początku świata wielu wieszczyło jego koniec, a jednak się toczy. Fakt, że porządek społeczny musi się zmienić i zmieni się. Ale niekoniecznie krwawo i tragicznie. Większe zagrożenie upatruję w wojującym Islamie niż np. w nacjonalistach. Staram się jednak nie upatrywać go w niczym, bo nie mam wpływu na kataklizmy. Wpuszczając do serca niszczycielskie siły milion razy potężniejsze od siebie, można popaść w zgorzknienie i dać się zniszczyć od razu, bez względu na to, jak się wszystko potoczy. Żeby zrobić coś dobrego, zadbać o najbliższych, o dalszych, o świat, trzeba najpierw obronić siebie. Mieć w sercu ogień. I to mnie trochę różni od Marcina Króla.

Z kolei porusza mnie w jego myśli najbardziej kwestia materializmu. Wiem, że przemyślenia Króla nie są odkrywcze, dla mnie również nie są, pisałem o tym zresztą. Czytałem "Mieć czy być?" Ericha Fromma jeszcze w liceum, studiowałem podobną myśl prywatnie i na uczelniach, w konsekwencji zaangażowałem się mocno w praktykę i sposób postrzegania świata spod znaku zen, który do spółki z taoizmem jest mi obecnie najbliższy. Ale zbyt dawno nie miałem z tym kontaktu.

Wartość tekstu nie polega jednak dla mnie na jego odkrywczości. Myśl to nie towar na straganie, choć jako materialiści z urodzenia (mówię o wychowanych w kapitalizmie) mamy tendencję do traktowania tak wszystkiego, również filozofii i duchowości. Nowy, świeży i odkrywczy to może sobie być przebój tygodnia albo smartfon. Pewne rzeczy warto przypominać jak najczęściej i w jak najróżniejszych formach. Cieszę się, że to, co znajdywałem do tej pory w filozoficznych książkach, mowie nauczycieli duchowych i we własnej głowie, trafiło do mnie też przez prasę codzienną. Trafiło prosto w twarz, bo pozwoliło spojrzeć na siebie z dystansu i zauważyć, że ostatnio - przez rutynę dziecko-praca-zmęczenie-sen przestałem karmić się wartościowymi treściami, zamieniwszy je, sam nie wiedząc kiedy, na lekkostrawną papkę. Jak śpiewa Piotr Bakal na swojej najnowszej płycie, "byłem, tylko spałem". Koniec z tym. Pobudka.

Las. To dobre na początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)