środa, 6 listopada 2013

trochę inaczej niż w grach

Odebrałem toyotką syna z przedszkola. Po drodze zaczął zasypiać, w nadziei zatem, że uśnie zupełnie i będę miał w domu więcej czasu na pilne zlecenie, zamiast pojechać prosto do domu, skręciłem nową, szeroką, żwirową drogą w las. Od pewnego czasu już kusiło mnie, by sprawdzić, dokąd wiedzie ten szlak. Po kilku kilometrach zawijasów wśród dumnych, strzelistych sosen i brzóz, jadąc samotnie środkiem szerokiego jak czteropasmówka, ubitego żwiru przez oszałamiający leśny pejzaż, nagle znalazłem się na końcu drogi. Dalej wiodła już tylko polna ścieżka. Sto metrów dalej widać było samotne gospodarstwo, a za nim szosę. Postanowiłem do niej dotrzeć i wrócić do domu.

Zapomniałem jednak, że nasza toyota grzęźnie od razu, gdy zjedzie z asfaltu. I ugrzęzła. Koleiny na ścieżce okazały się lekko błotniste - jednym kołem wjechałem w błoto, a to już wystarczyło, by samochód został. Nie pomogła saperka, lewarek, ani stare, gnijące kawałki drewna porozrzucane tu i ówdzie. Tyle tylko, że synek zasnął w foteliku. Zadzwoniłem po żonkę, która przyjechała naszym czołgiem, czyli ładą nivą, i wspólnymi siłami wykaraskaliśmy toyotę z opresji. Żonka wsiadła za kierownicę i zawiozła synka do domu.

A ja cóż - przecież nie będę wracał tą samą drogą. Do szosy miałem sto metrów i bardzo byłem ciekaw, dokąd ona prowadzi. Mam taką właściwość, zapewne przez gry komputerowe, że rzadko biorę pod uwagę ryzyko podczas wypraw zwiadowczych. Po nieznanym lesie chodzę, aż zabłądzę, a gdy jadę autem, wjeżdżam w każdą ścieżynę, która mnie przyciągnie. Zawsze przecież można wczytać save'a...

Ruszyłem więc terenówką naprzód w trakt. Kilka metrów od wjazdu w gospodarstwo zatrzymał mnie rozciągnięty w poprzek ścieżki drut. Chciałem skręcić w pole, by zawrócić, ale koła stoczyły się w koleiny. I tam już zostały. Nie pomogła blokada osi, która ponoć miała wyciągnąć nivę z każdej sytuacji.

Robiło się ciemno, a ja nie mogłem uwierzyć, że łada tak ugrzęzła. Gdy jednak odpalany po raz kolejny rozrusznik zaczął rzęzić, poddałem się. (I tak wdzięczny jestem Dzikowi, mechanikowi, że zamontował na chłodnicy wentylatory - bez nich poszedłby układ chłodzenia). Koło gospodarstwa stały dwa traktory, ale gospodarz, który otworzył, powiedział, że boli go żołądek, jeden traktor nie działa, a drugi ma pewnie słabe akumulatory i że nie pomoże mi. Byłem już zbyt zestresowany faktem, że zamiast zyskać, straciłem mnóstwo czasu, i nie próbowałem w żaden sposób przekonać go do pomocy. Zadzwoniłem do sąsiada z terenówką. Przyjechał, ale okazało się, że ma awarię napędu, który działa tylko na dwa koła. Nie dało rady. Wróciłem z nim do domu.

Ponoć Wojtuś, gdy się obudził podczas mojej nieobecności, nie mógł pojąć, co się stało.
- A gdzie tata? - pytał żonkę.
- Zakopał się ładą i wróci później.
- Nie! Toyotą się zakopał!
- Najpierw toyotą, a teraz ładą.
- Taaak? To kto mnie psywiózł do domku?!

2 komentarze:

  1. No tak, gry komputerowe zdecydowanie zmieniaja percepcję otaczającego świata, czyli realu... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. nieszczęscia chodzą parami :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania. :)