piątek, 8 listopada 2013

MUCHY - film A. Hitchcoka wg opowiadania S. Kinga

Śmiałem się z pewnego leśniczego, że wrzucił na Fejzbuka zdjęcie jakiejś faktury ze zdechłymi muchami, pisząc, że takie tam u niego oznaki listopada. I pokarało.

Zaczęło się od tego, że żonka zawołała mnie do salonu, bym wybił kilka much wściekle bzyczących przy żyrandolu pod naszym nowym, pięknym, drewnianym sufitem. Jako że jestem od niej ok. 30% wyższy, dokonałem tego bez trudu, zauważyłem jednak, że much nadal jest tyle samo, na dodatek bzyczą jeszcze wścieklej. Z lekkim niepokojem postanowiłem przyjrzeć się zjawisku. Odkryłem jeszcze więcej much siedzących pomiędzy deskami sufitu. Szczeliny są spore, bo kładliśmy nowe, niewyschnięte jeszcze deski. Dopiero wiosną będziemy je ostatecznie umiejscawiać. Na razie położyłem tylko na nich luzem płyty OSB i wełnę mineralną.

Wróciłem po muchozol, wygoniłem rodzinkę do swojego gabinetu i dalej psikać po suficie. Zamknąłem za sobą drzwi. Gdy po piętnastu minutach wracałem, muchy słychać było już w przedpokoju. Zląkłem się nieco. Nacisnąłem klamkę.

Znam litość. Ilustracji do tekstu nie będzie.
Hałas był oszałamiający. Zewsząd słychać było brzęczenie - pulsujące, transowe, rozpaczliwe, oszalałe. Po podłodze leżało, kotłowało się i chodziło kilkadziesiąt owadów, kolejne zaś okupowały sufit i ścianę koło okna. Wziąłem odkurzacz. Po naliczeniu trzydziestu much przestałem liczyć i zacząłem się zastanawiać. Przypomniałem sobie, że w zeszłym roku nakryłem małą wylęgarnię przy oknie na strychu - dokładnie nad salonem. Jeśli i tym razem stwory urządziły tam sobie porodówkę, sytuacja się wyjaśniła. Zrobiło się bardzo zimno, ja właśnie napaliłem, sufit nie jest już szczelny, muchy spokojnie potrafią znaleźć drogę do światła i ciepła, które czują. Cóż - nadeszła pora na wyprawę.

Wyłączyłem Lords of the Rings Online i przygotowałem się na prawdziwego questa. Wziąłem pod jedną pachę dwie pianki poliuretanowe, a pod drugą dwa napoczęte muchozole, które mi zostały z corocznego oczyszczania piwnicy z lęgnących się tam komarów. Z latarką w zębach i sercem na ramieniu ruszyłem na strych.

Rozpocząłem od piankowania krawędzi sufitu pod płytami OSB. Zacząłem od wewnętrznej strony - tej bliżej środka domu. Gdy doszedłem do ściany z oknem, przeraziłem się. W świetle mojej ekstrawaganckiej latarki na korbkę z Tesco, która nie tylko świeci, ale i odbiera Radio Maryja, ujrzałem setki much leżących i siedzących na pokrywających strop płytach OSB, na wełnie, pod wełną, na deskach sufitowych. Rozlegało się cichuteńkie brzęczenie. Odłożyłem muchozole. Dokończyłem uszczelnianie sufitu, po czym otworzyłem oba pojemniki z trującym gazem i oburącz, jak szalony rewolwerowiec, wystrzeliłem chmury gazu w stronę owadów, wycofując się powoli. Spryskałem też pokrywającą płyty wełnę i wstrzymując oddech, pospiesznie wróciłem na dół.

Jeszcze mnie piecze gardło od tego gazu, a żonka jeszcze przez pół godziny latała po pokoju z łapką i odkurzaczem. Pomagała jej kotka Freya, która zeżarła chyba z 50 much. Mam nadzieję, że nic jej nie będzie. Nie takie rzeczy już jadła. Jak już pisałem, nie gustuje wyłącznie w myszach.

A gdyby tak podczas naszej nieobecności muchy i myszy wypowiedziały sobie w naszym domu wojnę totalną? I tak by się powybijały, że zostałby tylko jeden osobnik zwycięskiej armii, którego załatwiłaby Freya...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)