wtorek, 6 sierpnia 2013

chałupa na lewą stronę, ale jezioro wciąż poziome

Żniwa też pełną parą...
Remont ruszył na całego. Razem ze mną sześciu chłopa pracowało dziś u nas. (Ja najmniej). Ostatnim był tak zwany przez Wojtusia "pan lolnik", co wcale nie oznacza rozśmieszacza, który za jednym zamachem przeleciał naszą przyszłą (jednak!) łąkę kwietną kultywatorem, zasiał nasiona i zabronował. Co prawda łąkę przeprojektował nam majster Franciszek, który pięć minut po tym, jak wykonałem mieszankę nasion w połamanym wiadrze, uznał, że wiadro będzie mu potrzebne, i przesypał wszystko do worka z nasionami trawy, ale chaos i tak nie był wielki, biorąc pod uwagę wszystkie czynniki.

Cichy i przemiły turbosąsiad z dzielnicy Piaski (bo przy piaszczystej drodze) wykopał w 4 godziny 7 metrów głębokiego na wzrost mojej małżonki rowu (wcześniej w 6 godzin zrzucił 50 m2 gliny ze strychu), majster Franciszek wylał beton pod nową kuchnię, a teść, który poświęca nam właśnie 2 tygodnie swojego urlopu, pracował nad wielce tajemną dla mnie machiną grzewczą. Ja koordynowałem, a małżonka zarabiała na cały remont, tłumacząc z francuskiego książkę o pługach.

Wieczorem udałem się swoim wehikułem nad jeziorko. Popływawszy trochę, wypiłem piwko w nadjeziornym lokalu. Wymyśliłem tam słowo "wypizdryczny", po czym zapoznałem się z panem, który z braku miejsca przysiadł się do mojego stolika. Okazał się on kolegą taty skrzypka, z którym przez kilka lat grywałem jakiś czas temu na różnych scenach. Zatrzymał się akurat wraz z małżonką nad naszym niewielkim i bardzo mało znanym jeziorkiem podczas rowerowej podróży przez Warmię i Mazury. Świat może nie tyle jest mały, ile złożony z bardzo misternych i gęstych połączeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania. :)